wtorek, 24 lipca 2012

III


III.







„Kalahiro – ty, której fale ścierają skały na proch…”









- Zmierza w waszą stronę, za chwilę będzie w hangarze – z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu głos Jokera brzmiał alarmująco. Interkom zatrzeszczał po raz drugi – Nie wiem jak wy, ale ja dzisiaj nie chciałbym stać na jej drodze.

James w odpowiedzi wzruszył ramionami, kompletnie nie rozumiejąc poddenerwowania pilota. Ileż to razy Shepard miała kiepski dzień i schodziła do nich do hangaru promów. Czy wydarzyło się wówczas coś wartego szczególnej uwagi?
Nie.
Fakt, rozmawiała bardziej enigmatycznie.
Rzadziej się uśmiechała.
W porządku – zachowywała się inaczej, ale nie na tyle, by siać z tego powodu panikę.

Joker prawdopodobnie się nudzi i jak zwykle usiłuje ich wkręcić. Ostatnim razem wmówił mu i Cortezowi, że komandor miała urodziny i liczyła na prezenty od nich. Joker rzecz jasna usłużnie doradził klasyczny bukiet i czekoladki. Jej reakcja była… zdecydowanie odmienna od tego, czego się spodziewali. Na ich widok parsknęła tak gromkim śmiechem, że prawie się popłakała – a oni wyszli na kompletnych idiotów. „Czy ja wyglądam na kogoś, kto lubi takie rzeczy?” – zapytała wtedy. Bąknęli, że to dobry prezent, taki kobiecy. Odpowiedziała im, że teoretycznie jej „kobieca” sukienka będąca w wyposażeniu kapitańskiej kajuty też powinna przypaść jej do gustu. James pokręcił głową i mimowolnie zachichotał na wspomnienie własnej miny, jaką musiał mieć, bowiem Shepard rzuciła w niego czekoladkami wraz ze słowami: „Nie, Vega, na pewno nie wyglądam w niej tak, jak to sobie właśnie wyobrażasz. To strój dziwki, a ja nią na pewno nie jestem”.

Znów zachichotał. Wygłupili się, ale trzeba przyznać, że komandor jest temperamentna.

Zdał sobie sprawę z tego, że Steve Cortez przygląda mu się z niejaką przyganą. Oboje znajdowali się w hangarze i jednocześnie najniższym z poziomów kosmicznej fregaty  jakim była  SSV Normandia SR-2; stali przy promie Kodiak’u naprzeciw „kanciapy” James’a. Zważywszy na fakt, że właśnie rozmawiali o poprzedniej misji, obecna zmiana nastroju żołnierza z poważnego na rozbawiony mogła faktycznie wyglądać cokolwiek dziwnie. Na samo wspomnienie o ostatnich wydarzeniach James natychmiast stracił humor. Tak naprawdę nie sądził, aby Shepard miała ochotę dzisiaj w ogóle wychodzić ze swojej kajuty i nie mógł sie temu dziwić. 

Jasne, o wielu rzeczach nie miał pojęcia jeśli chodzi o przeszłość jego dowódcy, ale nie był ślepy. 

Po paru miesiącach pełnienia funkcji jej strażnika w Centrum Dowodzenia Przymierza w Vancouver na Ziemi zdążył ją nieco poznać. Niełatwe zadanie tym bardziej, że generalnie należała do skrytych emocjonalnie ludzi – w każdym razie wtedy, gdy coś dotyczyło ją bezpośrednio. Co swoją drogą było raczej do przewidzenia: jako żołnierz doskonale wiedział, że własne potrzeby często spychane są poza margines. Wojskowa służba to nie walka o siebie.
Gdy dodać jeszcze brzemię roli, jakie narzucono na ramiona tej kobiety…

Stawka była ogromna.

Przyszłość światów, a i pewnie niejednej galaktyki na dłuższą metę. Przyszłość każdej znanej i nieznanej cywilizacji zależała od sukcesu poczynań komandor. Shepard - czy tego chciała, czy nie - stała się legendą za życia, symbolem nadziei - jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało. Bycie bohaterką miało jednak swoją cenę, o której nigdy nie wspominano.

Tak, potrafił zrozumieć komandor i jej mechanizmy obronne, bo były bliskie każdemu walczącemu o przetrwanie innych. Jemu także. Motywacje do samej walki bywały już różne: jedni chcieli ochronić tych, których kochali – inni z kolei po prostu kochali wojaczkę samą w sobie. James nie musiał się głębiej zastanawiać nad tym, co stanowi siłę dla Shepard. Jeśli miał wcześniej jakieś wątpliwości, to dzisiaj się rozwiały. I dlatego mimowolnie zaczynał się o nią martwić.

Jego rozmyślania zostały przerwane przez dźwięk rozsuwanych drzwi pokładowej windy i równocześnie z Cortezem spojrzeli w tamtą stronę.

Joker nie żartował.

Drobna postać skierowała się zdecydowanym, choć nieco sztywnym krokiem do panelu z pancerzami. Podobnie jak oni była ubrana bardziej na luzie – kilkakrotnie zdarzało jej się wspomnieć, że nie przepada za swoim ciemnogranatowym mundurem dowódcy o lamówkach wyszywanych złotymi nićmi. Miała na sobie typowy, popularny wśród szeregowych krój maskujących spodni, zwykły czarny podkoszulek i pasującą do tego luźną bluzę z kapturem identycznego koloru. Jedno i drugie sygnowane było stopniem N7 – najwyższą rangą, jaką żołnierz oddziału sił specjalnych Systemów Sił Przymierza mógł uzyskać. Kobiece dłonie obejmowały pokaźnych rozmiarów granatową służbową torbę, w którym przynosiła swoją zbroję do czyszczenia i sprawdzenia, czy przykładowo bariery kinetyczne nie doznały jakiegoś uszczerbku podczas ostatniej z misji. Odmienny niż zwykle chód był jedyną anomalią w jej dotychczasowym zachowaniu. James podejrzewał, że takich różnic prawdopodobniej jest więcej, ale nie czytał mowy jej ciała aż tak dobrze. Żałował teraz, że w pobliżu nie ma kogoś, kto zna komandor zdecydowanie dłużej niż on. Może ten ktoś miałby jakieś podpowiedzi, jak powinni z Steve’m zareagować. A może właśnie przeciwnie? 

Powinni udawać, że nic się nie stało?

Cortez zasalutował swojemu dowódcy. Pilot promu (a także zaopatrzeniowiec Normandii) był na ogół bardzo formalny jeśli chodziło o zawodową etykietę, niemniej od jakiegoś czasu witał się z Shepard mniej oficjalnie – głównie za sprawą nieco luźniejszego podejścia do tych spraw komandor i jej wysiłków, by nie wprowadzać nerwowej atmosfery. Nie do końca rozumiał obecnej, własnej reakcji – prawdopodobnie po prostu udzieliły mu się nerwy. A przecież nawet nie znał szczegółów ostatniej misji, Vega był dość powściągliwy w tym temacie.

- Spocznij, Steve. Nie przeszkadzajcie sobie, chłopcy. Możecie nawet uznać, że mnie tu wcale nie ma – jej głos brzmiał zaskakująco spokojnie. 

Podejrzanie spokojnie.

- Nie ma szans, Lola. Trudno nie zwracać na ciebie uwagi – James z braku innych opcji postanowił zareagować normalnie i zwyczajowo pozwolił sobie na żartobliwy ton wypowiedzi. Czasem flirtowali ze sobą niezobowiązująco, co oboje traktowali jako rodzaj nieszkodliwej gry odwracającej uwagę od poważniejszych, przykrych spraw. 

Żołnierze muszą mieć jakąś drobną, pozytywną rzecz, która będzie wywoływać uśmiech na ich twarzach – wśród koszmaru wojny tak przecież o niego trudno i nawet skrawek jest dobry, aby znów rozpalić chęć do działania, do walki. Drocząc się z nią nigdy jednak nie okazał komandor braku szacunku; nigdy nie przekroczył granicy, którą nieformalnie oboje nakreślili. 
Zresztą… wiedział, że ona i Kaidan Alenko mieli swoją przeszłość. No i ślepiec by zauważył, że czuła też coś do tego zabójcy.

- O tak, Cerberus i Żniwiarze na pewno się z tobą zgodzą, Vega – parsknęła mimowolnie i schyliwszy się zaczęła wyciągać z torby kolejne elementy swojej zbroi. Metodycznie umieszczała kolejną część w odpowiednie holograficzne miejsce na panelu, a gdy skończyła uruchomiła skan ogólny kilkoma uderzeniami palców w płaską powierzchnię podświetlonej, bocznej klawiatury.
Steve i James wymienili krótkie, zaniepokojone spojrzenia.

Zachowywała się normalnie, co było… nienormalne. Jasne, żołnierze radzili sobie z różnymi rzeczami, a siła woli oraz determinacja Shepard była wręcz legendarna, niemniej…

Vega zmarszczył nieco brwi obserwując uważnie kobietę. Stała spokojnie ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się ze skupieniem w kolejne wyniki analizy pancerza wyświetlające się na panelu. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, by cokolwiek się wydarzyło. Gdyby naprawdę wierzył, że faktycznie przeszła ze wszystkim na porządku dziennym, to – do cholery – kompletnie by się niczym nie przejmował. Może i poczułby nawet ulgę. Problem polegał na tym, że nie wierzył. Nie po tym, co widział wcześniej. Ile minęło od tamtego czasu? 
Dwie, trzy godziny? 
Pięć?

Żołnierz zerknął na pilota promu, jednak Cortez zmagał się z własnymi demonami przeszłości i okrutnym by było sugerowanie mu, aby spróbował podjąć się właściwej rozmowy z komandor. Vega zaklął w myślach, bo dotarła do niego absurdalność sytuacji. Dlaczego uparcie chciał z nią porozmawiać, skoro sam niedawno odmawiał jej tego przywileju? Rzecz jasna nie chodziło o żarty, przekomarzania się czy wypełnianie poleceń. Sam odcinał się jak mógł od osobistych spraw. Co daje mu prawo do prób wpływania na Shepard? Na drugiego żołnierza, jego dowódcę? Do cholery, ta drobnej postury kobieta potrafiła walczyć lepiej, niż ktokolwiek mu znany. Jej dokonania, jej reputacja - tak jak wspomniana siła woli - są w istocie legendarne. Przetrwała tak wiele. Dlaczego przypuszczał, że coś może ją złamać?

Westchnął.

Spychanie przeszłości za sobą bez wyjaśnienia kończy się źle. Wiedział coś o tym. Rozmowa – mimo wszystko – wydawała mu się właściwa. Problem polegał na tym, że nie był zbyt dobry w gadaniu. Nim jednak Vega zdołał cokolwiek postanowić, komandor z irytacją walnęła w klawisz na panelu.
- Pieprzone jedne…! – syknęła.

James uniósł brew w zdumieniu, a stojąca niedaleko kobiety dwójka innych żołnierzy mimowolnie obejrzała się w jej kierunku. Steve niepewnie postąpił krok do przodu w kierunku dowódcy.

- Pani komandor, czy jest jakiś problem…?
- Problem..? Problem? Nie.. skąd! To cholerstwo zacięło się przy skanowaniu, ale zaraz to naprawię.
- Zacięło? Nie zdarzyło się do tej pory, by proces diagnostyki pancerzy szwankował. Powinienem to sprawdzić i ewentualnie zgło…
- Panuję nad sytuacją. Zajmij się sobą, poruczniku. Naprawię to. – przerwała mu ostro, pierwszy raz wyraźnie odwołując się do swojego autorytetu dowódcy i podkreślając różnicę w miejscu, jaki oboje zajmowali w wojskowym łańcuchu dowodzenia. 

Coś w jej głosie sprawiło, że chwilę potem zapadła ciężka, gęstniejąca cisza. Cortez stanął gwałtownie na baczność, zasalutował i spełniając polecenie zniknął we wnętrzu Kodiaka, by przeprowadzić testy programowe promu.

Żołnierski instynkt alarmował – z niejasnych powodów Vega nagle poczuł się tak, jak zwykle czuł się przed niespodziewaną walką z wrogiem.


No cóż.


Przynajmniej przestała siłować się na „normalność”…


.

1 komentarz:

  1. Vegi rozważań ciąg dalszy. Vegi dużo.
    Mara szczęśliwa.

    Nigdy nie myślałam o Shepardównie w ten sposób. Jako wybawicielce, owszem. Nemezis, odkupieniu, jako wcieleniu wszystkich faszystowskich bogów wojny (w szlachetnym faszystowskim jej ujęciu). Nigdy jako kobiecie. Przegłam, definitywnie, i skłamałam okropecznie, bo myślałam o niej jako kobiecie, kiedy latałam kursorem pomiędzy: "też cię kocham" a "zostańmy przyjaciółmi" a propos rozmowy w głównej baterii z pewnym turianinem.
    Choć wizja nękanej przez wątpliwości jest zgoła inna od mojej, teraźniej czytelnik ma już świadomość, że ,,przynajmniej przestała siłować się na normalność"..

    OdpowiedzUsuń