wtorek, 31 lipca 2012

V (w wersji roboczej, surowej i niepełnej)


V.

“Kalahiro – serce tej istoty jest czyste, lecz zmaga się z niegodziwością i występkiem.
Przeprowadź tę istotę w miejsce, gdzie podróżnik się nie męczy, kochanek nie odchodzi, a  głód nie istnieje.”





Jej brew pomknęła jeszcze wyżej, a chłodna zieleń tęczówek powoli zlustrowała mężczyznę. James skrzyżował ręce i spoglądał na nią zaczepnie, gdy najwyraźniej zastanawiała się, czy podjąć wyzwanie. Oboje doskonale wiedzieli, że nie chodziło o normalny, zwykły taniec. W końcu „tańczyli” już przedtem, zaraz po misji na Marsie.

Nie była głupia. Wiedziała o co się rozchodzi i domyślała się, dlaczego to robi. Gdyby to był inny dzień, nie miałaby najmniejszych wątpliwości i bez zastanowienia by się z nim zmierzyła. Jej wątpliwości były jednak innej natury.

- No dalej, Lola. Czyżbyś obawiała się, że nie dotrzymasz mi ritmo?

Parsknęła mimowolnie.

- Lepiej przypomnij sobie nasz ostatni taniec, Vega. Jestem pewna, że z moim rytmem było jak najbardziej w porządku, a sam finał zakończył się nie tak, jakbyś tego - być może - oczekiwał.

Wąska, podłużna blizna na jego twarzy drgnęła, kiedy uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Przyznam, że rzeczywiście miałem nadzieję na inny… final.

Tym razem, zamiast podjąć żart, posłała mu lodowate spojrzenie.
- Stąpasz po niebezpiecznym gruncie, poruczniku.
- Czyżby?

Ewidentnie ją prowokował.
Nie było ku temu żadnych najmniejszych wątpliwości.

I najwyraźniej nie zamierzał przestać.





***











- Alenko.

Początkowo Kaidan nie reagował.
Nie miał na to najmniejszej ochoty.

Siedział na kanapie będącej wyposażeniem pokładu obserwacyjnego na prawej burcie znajdującego się na trzecim poziomie Normandii. Mebel był zaskakująco wygodny, przypominał wydłużony narożnik i na dobrą sprawę nie różnił sie znacząco od tych, jakie można było spotkać w normalnych domostwach. Umeblowanie - jedno z pozostałości po Cerberusie - musiał przyznać, że sprzęt odbudowanej Normandii pod każdym względem był lepszy.
Zmarszczył brwi i odruchowo potarł kciukiem skroń, po czym wpatrzył się w skrawek migotliwej połaci kosmosu za odkrytym obecnie oknem widokowym umiejscowionym naprzeciw.
Okno.
Cholerne okno.
Kolejna różnica, na pierwszej Normandii nie było okien. Bo po jakiego kija załodze potrzebne by było okno? Nie było pokładu obserwacyjnego, relaksacyjnego i Bóg wie jakiego jeszcze. Standardowe, typowo wojskowe uprzyrządowanie - jedynie to, co naprawdę miało się przydać, nic ponadto. Tak było kiedyś. Na SSV Normandii SR-1, zbudowanej przez Przymierze Systemów wespół z Hierarchią Turian.
Kiedyś.
Kiedyś..
...kiedyś wszystko zdawało się być prostsze.
A teraz te cholerne okna dodatkowo posiadały arkusz powłoki alabacyjnej zsuwany podczas bitwy.
Westchnął ciężko.

Wiedział, że się czepiał.
Jakimś cudem udało mu się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Zablokował wspomnienia - miał w tym w końcu wprawę: miał na to czas. Najpierw dwa lata dochodzenia do siebie po tym, kiedy Kate zginęła na pokładzie oryginalnej, pierwszej Normandii podczas ratowania upartego tyłka Jeff’a. Potem kolejny rok po niespodziewanym spotkaniu jej na nowo podczas misji na Horyzoncie.

- Alenko? Wiem, że mnie słyszysz. Masz włączony interkom.

Pieprzony Cerberus.
Jakże on nienawidził tej paramilitarnej grupy uznanej powszechnie za organizację terrorystyczną dzięki swoim dążeniom do supremacji ludzkiej w galaktyce. To oni podzielili go z Shepard. To ich wina. Zwiedli ją, posłużyli się - na co świadomie zezwoliła. Musiała wiedzieć, z kim przystaje. 

I przestał jej ufać.


- Kaidan, myślę, że chciałbyś to zobaczyć...

Po raz kolejny zignorował nawoływania głównego sternika Normandii.

Skrzywił się.
Nie, to nie tak.

Cerberus był wygodnym kozłem ofiarnym, idealnym do obwiniania, ale prawda była taka, że gdyby nie oni - gdyby nie przewodzący im Człowiek Iluzja (zwany potocznie TIMem) - nigdy więcej nie ujrzałby już Shepard. Znaleźli ją. Przez dwa lata dosłownie odbudowywali ze szczątek. Licho tylko wie, jak wiele żelastwa i elektroniki mogła mieć w sobie. Jasne, nie podobało mu się to. Miał wątpliwości. Czy wciąż była człowiekiem? Godnym zaufania dowódcą, pod którego komendą odparli atak na Cytadelę przez Suwerena, pierwszego ze Żniwarzy? Czy nadal była kobietą, przez którą złamał regulamin wojskowy i wdał się w romans?
Był w rozsypce. Pogubił się. A potem wszystko spieprzył. Tyle gadał o zaufaniu, ale gdy przyszło co do czego, zawiódł na całej cholernej linii.
Miała rację.
Miał praktykę w odchodzeniu od niej.

- Nie to nie. Dobry show. Będzie więcej popcornu dla reszty.

- Joker, daj ty mi świety spokój z łaski swojej, co? - warknął wreszcie w odpowiedzi.

- Skoro nie chcesz zobaczyć, jak nasza komandor się relaksuje, to twoja sprawa...








--- c.d. cz. 5 n. ---

czwartek, 26 lipca 2012

IV


IV.



„Kalahiro , Pani nieprzeniknionych głębin, proszę cię o wybaczenie.”








Szlag.

Powinna nad sobą lepiej panować.
Nie powinna była wyżywać się na Cortezie, nie zasłużył sobie.
Jej reakcja była zupełnie niepotrzebna.

Walczyła jednak o wewnętrzny spokój zbyt długo - tak cholernie długo - że ten dzień musiał nadejść. Jeśli nie doprowadzi się do porządku, to straci wcześniej wypracowany szacunek. Pochwyciła zagadkowe spojrzenie posłane jej przez James’a i postanowiła je zignorować.

Nie chciała tracić kolejnych bliskich jej osób.

Odchrząknęła, odetchnęła i ponownie wgapiła się w ten przeklęty panel. System rzeczywiście musiał się zawiesić; miała dzisiaj po prostu pieprzonego pecha i nic nie działo się po jej myśli. Ledwo powstrzymując irracjonalną furię w zaskakująco spokojny sposób na nowo spróbowała zresetować urządzenie. Bezskutecznie.

Z jej ust wymknęło się ciche, zirytowane syknięcie.

Rozzłoszczona uniosła lewe przedramię, prawą dłonią uaktywniła swój omni-klucz i zsynchronizowała go z panelem w celu sprawdzenia aktualizacji. Podczas tej czynności ignorowała otoczenie do tego stopnia, że niespodziewany głos zza jej pleców kompletnie ją zaskoczył.
- Wiesz, że EDI natychmiast rozwiązałaby tą awarię, prawda?
- EDI ma teraz istotniejsze sprawy do analiz, a obecny problem nie jest chwilowo wybitnie naglący – odwarknęła. Nie mogła się powstrzymać.
- W porządku. Pozwól mi się tym zająć w takim razie.
- Nie.
- Shepard…
- Nie, Kaidan. Naprawię to, majorze. – wycedziła, wreszcie na niego spojrzawszy przez ramię.

Drugi (zaraz po niej) ludzki w historii agent Widmo westchnął, podszedł bliżej i stanął obok niej, naprzeciwko panelu. Rzucił szybkie spojrzenie na podświetlony ekran, wprawnym ruchem uaktywnił własny omni-klucz. Kobieta w tym czasie zmarszczyła jedynie brwi, ale – o dziwo – pozwoliła mu na jawną niesubordynację i zignorowanie jej polecenia.
Cóż.

Na dobrą sprawę kwestia ich rang była nieco niejasna - bo choć jako komandor stała wyżej od majora, tak status Widma wprowadzał nieco zamieszania (WiDMO - Wywiad i Działania Militarno-Obronne, najbardziej elitarny istniejący oddział sił specjalnych Cytadeli, który jest praktycznie ponad prawem i podlega wyłącznie Radzie Cytadeli - głównego kolektywu rządowego). Teoretycznie mieli takie same prawa... ale ostatecznie to był jej statek.
A więc to ona rządziła. I dlatego obecne zachowanie uważała za niestosowanie się do jej zaleceń.

Kiedy on zajmował się odblokowaniem panelu, ona mogła jednak podjąć próbę uspokojenia się.

Piknęło.

Poprzednie analizy skanowania pancerza zostały anulowane, ale przynajmniej wszystko zaczęło sprawnie działać. A przynajmniej na to wyglądało.

Major Alenko na nowo uruchomił skan, po czym spojrzał na Shepard, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć - odezwała się pierwsza.
- Szybko ci to poszło. To pewnie dzięki praktyce na pierwszej Normandii. Zawsze lubiłeś gmerać przy tamtym ekranie, chociaż nigdy nie dowiedziałam się, co tam właściwie robiłeś – zauważyła kąśliwie.
- I niech taki stan rzeczy właśnie pozostanie.
- O, doprawdy? Majorze, jako głównodowodząca tym statkiem wydaję ci rozkaz. Odpowiedz.
Gdzieś w zielonej, rozjuszonej teraz połaci zieleni tęczówki błysnął humor. Oboje wiedzieli, że nie musi się dostosowywać do tego konkretnego polecenia, niemniej dobrze było zobaczyć coś, co tak rzadko ostatnio u niej widział.
Uniósł kącik ust do góry.
- Odwracałem swoją uwagę.
Jej prawa brew pomknęła do góry w oczywistym, niewerbalnym zapytaniu.

Mężczyzna dyskretnie omiótł spojrzeniem hangar. Nie dostrzegł Steve’a ani pozostałych pracowników, którzy mieli w zwyczaju przebywać w tym pomieszczeniu. Zauważył, że Vega stoi oparty o Kodiaka naprzeciw swojej „kanciapy” i obserwuje ich bez najmniejszego skrępowania. Cóż, nie zamierzał się tym przejmować. Skupił ponownie uwagę na kobiecie i pochylił się nieco bliżej ku niej.
- Od ciebie, Kate – w chwili, kiedy mówił te słowa zrozumiał, że popełnił poważny błąd. Ta odrobina ciepła, jaka zagościła chwilę wcześniej w jej oczach natychmiast zniknęła, a zieleń nabrała lodowatego, odpychającego koloru. Wiedział, że nie lubiła swojego imienia, że uznawała je za zbyt pretensjonalne – jednak to nie ta kwestia spowodowała taką reakcję. Poniekąd przypomniał jej o czymś, o czym sam wolał zapomnieć.

Kretyn…
O czym on myślał?

- Majorze, idź sprawdź, czy Garrus nie potrzebuje twojej łaskawej pomocy przy kalibracji. Jestem pewna, że będzie zachwycony twoją obecnością – wycedziła ozięble cofając się jednocześnie od niego.
- Shepard, przepraszam, ja nie miałem zam… - spróbował naprawić szkody mimo świadomości, że właśnie wszystko spieprzył i nic w chwili obecnej tego nie zmieni. Zbyt dobrze ją znał. A mimo to tak łatwo przychodziło mu jej ranienie.

A może właśnie dlatego.

- Jaśniej, majorze? Potrzebujesz innego powodu? Nie jesteś tu obecnie mile widziany. Masz coś jeszcze interesującego do powiedzenia? Zrób to, co potrafisz najlepiej. Odwróć się i odejdź. W tym też masz praktykę.

Gniew zabarwił jej policzki delikatnym odcieniem różu. Jednym krokiem zmniejszyła dystans między nimi. Nerwowo zaciskała dłonie w pięści, a cała jej postawa była jawnym wyzwaniem, aby brnął dalej. Aby ją sprowokował do wybuchu. Być może – tylko być może – właśnie tego potrzebowała i byłby gotów dać jej chwilę na opuszczenie barier gdyby nie fakt, że nigdy by sobie takiej utraty kontroli na oczach innych nie wybaczyła.
Ani jemu.

- Jakiś problem, pani komandor? – trzeci głos wtrącił się nieoczekiwanie do ich konfliktu. Dopiero teraz Kaidan zorientował się (podobnie jak i Shepard), że nieco młodszy od nich żołnierz podszedł bliżej. Alenko nie miał okazji go zbyt dobrze poznać do tej pory, niemniej nawet i jego zdziwił tak oficjalny ton w głosie James’a, którego bardziej „polowy” i „luźniejszy” sposób wysławiania się był powszechnie znany.

Shepard nie ruszyła się ani o krok, nie zmieniła też pozycji. Zieleń wciąż rzucała mu wyzwanie.
- Problem? Majorze, czy mamy jakiś problem?
Ostatnim, czego Kaidan pragnął, było opuszczenie jej w tej chwili, ale nie mógł pozwolić, by jego lekkomyślność pogorszyła już i tak kiepską sytuację. Był jedną z niewielu osób, które kiedyś dopuściła blisko siebie. Z wieloma rzeczami może się nie zgadzali, ale bywały czasy, kiedy mogła do niego przyjść.
Wygadać się.
Albo pomilczeć.
Po prostu odetchnąć.
Stracił ten przywilej, na własne życzenie.

- Nie, pani komandor – tymi słowami odwrócił się i ruszył w kierunku windy. Kiedy wszedł do środka odwrócił się, wcześniej wciskając wybrany numer pokładu. Shepard nie patrzyła już na niego chociaż jej ciało nie zmieniło nadal pozy, a twarz skierowana wciąż była w jego stronę. Nie widziała go.
Był pewien, że wróciła do wspomnień, które zapewne wolałaby wykasować ze swej pamięci.
Zresztą... on też.

Nim automatyczne drzwi windy się zasunęły, usłyszał niepewny głos z charakterystycznym i jakże go irytującym hiszpańskim akcentem.

- …Lola?

James był zdumiony.

Ewidentnie i bez dwóch zdań. Więcej, był naprawdę zaskoczony. Jeszcze nigdy nie widział, aby komandor straciła swoje opanowanie. Aż tak. W ten sposób. Nawet wtedy – te kilka godzin temu - zachowywała nienaturalny wręcz spokój, działała metodycznie. Zważywszy na okoliczności było to co najmniej dziwne… jakby nie na miejscu. Profesjonalizm profesjonalizmem, ale to po prostu wydawało się… niemal nieludzkie. Mimowolnie przez jego umysł przewinęły się wszystkie plotki dotyczące odbudowy Shepard przez Cerberusa, ale prędko je odgonił. Mógł mieć nawet Terminatora za swego dowódcę pod warunkiem, że wykonywałby swoje zadanie jak należy, a komandor odwalała naprawdę kawał niezłej roboty. Do cholery, robiła znacznie więcej od tego, czego od niej wymagano.

Mimo wszystko jednak…

Nie był specjalistą od ludzkiej psychiki, ale nie trzeba było nim być, by zrozumieć, jak wiele kosztuje tę kobietę walka o… no właśnie, o co? Determinacja, aby wygrać wojnę o przetrwanie ich cywilizacji i galaktyki musiała mieć swoją cenę. Vega nawet nie zamierzał zagłębiać się w niuanse psychologicznych dywagacji na ten temat. Wiedział, że każdy inny na miejscu Shepard dawno wylądowałby w psychiatryku i to tylko wtedy, gdyby miał szczęście.

Obserwował zajście między nią a Alenko bez skrępowania, zresztą niespecjalnie odznaczał się taktem jako takim. Był żołnierzem i lubił mieć jasność co do sytuacji. Ktoś nazwałby to wścibstwem, on wolał określenie „Hombre prevenido vale por dos”. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Nie słyszał tego, co Kaidan powiedział kobiecie i co wywołało aż tak gwałtowną reakcję z jej strony. Prawdę mówiąc niespecjalnie go to interesowało. Zresztą… miał niejasne wrażenie, że cała scena to przede wszystkim żniwo tego, co wydarzyło się podczas ich ostatniej misji. Z drugiej jednak strony, co ON mógł wiedzieć w istocie? Teraz zainterweniował, bo wydawało mu się to właściwe.

Może to przyzwyczajenie jeszcze z Ziemi, gdzie był jej strażnikiem?

Ukośna blizna na jego twarzy drgnęła, gdy skrzywił się nieznacznie. Od kiedy on w ogóle wtrącał się w cokolwiek, w czyjekolwiek sprawy? Ostatnio zaczynało to być jednak jego zwyczajem.

Przyglądał się drobnej posturze komandor. Wciąż wpatrywała się w zasunięte drzwi od windy pokładowej i widział głównie jej plecy. Bezwolnie jego wzrok prześlizgnął się po sylwetce kobiety nieco niżej i dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie gapi się na tyłek Shepard. Nie, żeby krępował się lustrować komandor jako obiekt seksualny, ale zawsze było to w kontekście nieszkodliwych, celowych żartów, do których zwykle ją zapraszał. W obecnej sytuacji – niejako po kryjomu – wydało mu się jego zachowanie niestosowne, wręcz obrażające kobietę i chrząknął na głos, aby skupić się na czymś innym.

- Lola? – powtórzył znowu, głośniej niż poprzednio. Stłumił w sobie odruch położenia dłoni na jej ramieniu – z doświadczenia wiedział, że zaskakiwanie od tyłu w ten sposób wyszkolonego żołnierza zwykle prowadziło do wyuczonych, instynktownych wręcz odruchów i jak nic wylądowałby zaraz potem na ziemi.

Piknęło.

Ten dźwięk przywołał Shepard do rzeczywistości. Drgnęła i nie zwracając uwagi na stojącego za nią żołnierza odwróciła się w kierunku podświetlonego panelu. W całkowitym milczeniu uruchomiła swój omni-klucz, potwierdziła statystyki z tymi z panelu i niechętnie westchnęła.

- El problema? – dobiegło ją ostrożne pytanie. Nie znała hiszpańskiego, ale trudno by było nie zrozumieć sensu wypowiedzi jej podwładnego.

- Nie. No. Żaden problem, poza tym, że po ostatniej misji mój generator barier kinetycznych kompletnie się sfajczył – mruknęła. Jej głos znowu brzmiał tak jak zwykle, jakby jej wybuch sprzed chwili w ogóle nie miał miejsca. Zdeaktywowała omni-klucz i szybkimi, wprawnymi ruchami palców wprowadziła do migotliwej wirtualnej klawiatury odpowiednie dyspozycje. Przez chwilę obserwowała animację towarzyszącą naprawie odpowiednich fragmentów jej pancerza na panelu. Miała cholerne szczęście, że była tak dobra w tym, co robi. Nietrudno było zarobić kulkę i chociaż jej pancerz bez barier mógłby wytrzymać całkiem spory ostrzał, to wystarczyłby jeden zbłąkany (lub przeciwnie, doskonale wymierzony) pocisk i byłby definitywnym zakończeniem jej życia.

Kolejnego.

Czuła, jak jej mięśnie są zesztywniałe do granic możliwości.
Czuła się pusta.
Oh, jasne, wielokrotnie miewała przypływy zwątpienia w siebie, ale nauczyła się z tym radzić. Nie miała czasu na błędy, widziała o tym. Te słowa stanowiły niemal jej mantrę, zasypiała i budziła się z nimi każdego dnia. Ale dziś… dziś było inaczej. Wiedziała o tym ona, wiedzieli wszyscy. I paradoksalnie z tego samego powodu tym bardziej powinna jak najszybciej przywołać się do porządku. Śmierć była jej nieodłączną towarzyszką. Zbierała żniwo codziennie, miliony – miliardy umierały każdego dnia. Na Boga, umierały kolejne światy. Nie wolno jej teraz się poddać, bo zginął ktoś, kogo znała. Właśnie dlatego nie może zwątpić. Walczyła za tych, którzy umierali. Walczyła za tych, którzy żyli. Walczyła o przetrwanie i – do jasnej cholery – natychmiast musi wziąć się w garść.

- Kate.

Niemal zszokowana odwróciła się do swojego podwładnego. Absolutnie nigdy nie zdarzyło się, aby James Vega zwrócił się do niej aż tak nieformalnie. Jasne – „Lola” także nie był oficjalnym zwrotem do dowódcy, ale oboje traktowali to jako żart – na tej samej zasadzie jak ich nieszkodliwy flirt. Użycie jej imienia było prawie… nie na miejscu. Dziwnie intymnie. Może dlatego, że mało kto w ogóle się tak do niej zwracał, a nazwisko przylgnęło do tego stopnia, że samo imię popadło niemal w zapomnienie.

Zielone spojrzenie pociemniało, ale młody żołnierz uzyskał zamierzony cel - oderwał ją od rozważań. Potrzebowała rozmowy, musiała pogadać o tym, co się wydarzyło. Nie był psychologiem, ale tak mu się po prostu wydawało – musiała w jakikolwiek sposób zrzucić z siebie to, co nią targało. Nie był dobry w gadaniu, wiedział o tym. Nie przepadał za tym. Ale czy było inne wyjście? Miał ją tak po prostu zostawić, by jej wątpliwości przeżarły wreszcie samozachowawczy instynkt? Nawet on widział, jak wiele kosztuje ją ten pozorny spokój. A jeśli on widział, to widział to każdy. Wątpliwość to słabość, którą ktoś nieodpowiedni mógłby wykorzystać, a to mogło źle się skończyć, szczególnie podczas którejś z przyszłych misji. Wątpliwości zatruwają prawdziwy spokój i skupienie, wpływają na ocenę sytuacji. Zbyt dobrze o tym wiedział. Nie mogli sobie na to pozwolić.
Co jak co, ale wystarczy, że tylko on będzie „tym od brawury”.

Także nie, nie mógł jej po prostu tak zostawić, chociaż wizja rozmowy z nią paradoksalnie zdawała się być bardziej  niebezpiecznym wyjściem.
Dla niego.

A zatem rozmowa.
Bo czy miał inne wyjście…?

Zielonooka wpatrywała się w niego z wyraźnym zapytaniem. I kiedy miał niezręcznie nawiązać do niedawnych wydarzeń, umilkł w połowie konstruowania zdania.

Shepard obserwowała ze zdumieniem, jak do ciemnych tęczówek wysokiego mężczyzny wkrada się uśmiech, który natychmiast objął jego usta rozciągając męskie wargi w psotnym, lekko zaczepnym wyrazie.

- Masz ochotę na krótki taniec, Lola…?





.

wtorek, 24 lipca 2012

III


III.







„Kalahiro – ty, której fale ścierają skały na proch…”









- Zmierza w waszą stronę, za chwilę będzie w hangarze – z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu głos Jokera brzmiał alarmująco. Interkom zatrzeszczał po raz drugi – Nie wiem jak wy, ale ja dzisiaj nie chciałbym stać na jej drodze.

James w odpowiedzi wzruszył ramionami, kompletnie nie rozumiejąc poddenerwowania pilota. Ileż to razy Shepard miała kiepski dzień i schodziła do nich do hangaru promów. Czy wydarzyło się wówczas coś wartego szczególnej uwagi?
Nie.
Fakt, rozmawiała bardziej enigmatycznie.
Rzadziej się uśmiechała.
W porządku – zachowywała się inaczej, ale nie na tyle, by siać z tego powodu panikę.

Joker prawdopodobnie się nudzi i jak zwykle usiłuje ich wkręcić. Ostatnim razem wmówił mu i Cortezowi, że komandor miała urodziny i liczyła na prezenty od nich. Joker rzecz jasna usłużnie doradził klasyczny bukiet i czekoladki. Jej reakcja była… zdecydowanie odmienna od tego, czego się spodziewali. Na ich widok parsknęła tak gromkim śmiechem, że prawie się popłakała – a oni wyszli na kompletnych idiotów. „Czy ja wyglądam na kogoś, kto lubi takie rzeczy?” – zapytała wtedy. Bąknęli, że to dobry prezent, taki kobiecy. Odpowiedziała im, że teoretycznie jej „kobieca” sukienka będąca w wyposażeniu kapitańskiej kajuty też powinna przypaść jej do gustu. James pokręcił głową i mimowolnie zachichotał na wspomnienie własnej miny, jaką musiał mieć, bowiem Shepard rzuciła w niego czekoladkami wraz ze słowami: „Nie, Vega, na pewno nie wyglądam w niej tak, jak to sobie właśnie wyobrażasz. To strój dziwki, a ja nią na pewno nie jestem”.

Znów zachichotał. Wygłupili się, ale trzeba przyznać, że komandor jest temperamentna.

Zdał sobie sprawę z tego, że Steve Cortez przygląda mu się z niejaką przyganą. Oboje znajdowali się w hangarze i jednocześnie najniższym z poziomów kosmicznej fregaty  jakim była  SSV Normandia SR-2; stali przy promie Kodiak’u naprzeciw „kanciapy” James’a. Zważywszy na fakt, że właśnie rozmawiali o poprzedniej misji, obecna zmiana nastroju żołnierza z poważnego na rozbawiony mogła faktycznie wyglądać cokolwiek dziwnie. Na samo wspomnienie o ostatnich wydarzeniach James natychmiast stracił humor. Tak naprawdę nie sądził, aby Shepard miała ochotę dzisiaj w ogóle wychodzić ze swojej kajuty i nie mógł sie temu dziwić. 

Jasne, o wielu rzeczach nie miał pojęcia jeśli chodzi o przeszłość jego dowódcy, ale nie był ślepy. 

Po paru miesiącach pełnienia funkcji jej strażnika w Centrum Dowodzenia Przymierza w Vancouver na Ziemi zdążył ją nieco poznać. Niełatwe zadanie tym bardziej, że generalnie należała do skrytych emocjonalnie ludzi – w każdym razie wtedy, gdy coś dotyczyło ją bezpośrednio. Co swoją drogą było raczej do przewidzenia: jako żołnierz doskonale wiedział, że własne potrzeby często spychane są poza margines. Wojskowa służba to nie walka o siebie.
Gdy dodać jeszcze brzemię roli, jakie narzucono na ramiona tej kobiety…

Stawka była ogromna.

Przyszłość światów, a i pewnie niejednej galaktyki na dłuższą metę. Przyszłość każdej znanej i nieznanej cywilizacji zależała od sukcesu poczynań komandor. Shepard - czy tego chciała, czy nie - stała się legendą za życia, symbolem nadziei - jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało. Bycie bohaterką miało jednak swoją cenę, o której nigdy nie wspominano.

Tak, potrafił zrozumieć komandor i jej mechanizmy obronne, bo były bliskie każdemu walczącemu o przetrwanie innych. Jemu także. Motywacje do samej walki bywały już różne: jedni chcieli ochronić tych, których kochali – inni z kolei po prostu kochali wojaczkę samą w sobie. James nie musiał się głębiej zastanawiać nad tym, co stanowi siłę dla Shepard. Jeśli miał wcześniej jakieś wątpliwości, to dzisiaj się rozwiały. I dlatego mimowolnie zaczynał się o nią martwić.

Jego rozmyślania zostały przerwane przez dźwięk rozsuwanych drzwi pokładowej windy i równocześnie z Cortezem spojrzeli w tamtą stronę.

Joker nie żartował.

Drobna postać skierowała się zdecydowanym, choć nieco sztywnym krokiem do panelu z pancerzami. Podobnie jak oni była ubrana bardziej na luzie – kilkakrotnie zdarzało jej się wspomnieć, że nie przepada za swoim ciemnogranatowym mundurem dowódcy o lamówkach wyszywanych złotymi nićmi. Miała na sobie typowy, popularny wśród szeregowych krój maskujących spodni, zwykły czarny podkoszulek i pasującą do tego luźną bluzę z kapturem identycznego koloru. Jedno i drugie sygnowane było stopniem N7 – najwyższą rangą, jaką żołnierz oddziału sił specjalnych Systemów Sił Przymierza mógł uzyskać. Kobiece dłonie obejmowały pokaźnych rozmiarów granatową służbową torbę, w którym przynosiła swoją zbroję do czyszczenia i sprawdzenia, czy przykładowo bariery kinetyczne nie doznały jakiegoś uszczerbku podczas ostatniej z misji. Odmienny niż zwykle chód był jedyną anomalią w jej dotychczasowym zachowaniu. James podejrzewał, że takich różnic prawdopodobniej jest więcej, ale nie czytał mowy jej ciała aż tak dobrze. Żałował teraz, że w pobliżu nie ma kogoś, kto zna komandor zdecydowanie dłużej niż on. Może ten ktoś miałby jakieś podpowiedzi, jak powinni z Steve’m zareagować. A może właśnie przeciwnie? 

Powinni udawać, że nic się nie stało?

Cortez zasalutował swojemu dowódcy. Pilot promu (a także zaopatrzeniowiec Normandii) był na ogół bardzo formalny jeśli chodziło o zawodową etykietę, niemniej od jakiegoś czasu witał się z Shepard mniej oficjalnie – głównie za sprawą nieco luźniejszego podejścia do tych spraw komandor i jej wysiłków, by nie wprowadzać nerwowej atmosfery. Nie do końca rozumiał obecnej, własnej reakcji – prawdopodobnie po prostu udzieliły mu się nerwy. A przecież nawet nie znał szczegółów ostatniej misji, Vega był dość powściągliwy w tym temacie.

- Spocznij, Steve. Nie przeszkadzajcie sobie, chłopcy. Możecie nawet uznać, że mnie tu wcale nie ma – jej głos brzmiał zaskakująco spokojnie. 

Podejrzanie spokojnie.

- Nie ma szans, Lola. Trudno nie zwracać na ciebie uwagi – James z braku innych opcji postanowił zareagować normalnie i zwyczajowo pozwolił sobie na żartobliwy ton wypowiedzi. Czasem flirtowali ze sobą niezobowiązująco, co oboje traktowali jako rodzaj nieszkodliwej gry odwracającej uwagę od poważniejszych, przykrych spraw. 

Żołnierze muszą mieć jakąś drobną, pozytywną rzecz, która będzie wywoływać uśmiech na ich twarzach – wśród koszmaru wojny tak przecież o niego trudno i nawet skrawek jest dobry, aby znów rozpalić chęć do działania, do walki. Drocząc się z nią nigdy jednak nie okazał komandor braku szacunku; nigdy nie przekroczył granicy, którą nieformalnie oboje nakreślili. 
Zresztą… wiedział, że ona i Kaidan Alenko mieli swoją przeszłość. No i ślepiec by zauważył, że czuła też coś do tego zabójcy.

- O tak, Cerberus i Żniwiarze na pewno się z tobą zgodzą, Vega – parsknęła mimowolnie i schyliwszy się zaczęła wyciągać z torby kolejne elementy swojej zbroi. Metodycznie umieszczała kolejną część w odpowiednie holograficzne miejsce na panelu, a gdy skończyła uruchomiła skan ogólny kilkoma uderzeniami palców w płaską powierzchnię podświetlonej, bocznej klawiatury.
Steve i James wymienili krótkie, zaniepokojone spojrzenia.

Zachowywała się normalnie, co było… nienormalne. Jasne, żołnierze radzili sobie z różnymi rzeczami, a siła woli oraz determinacja Shepard była wręcz legendarna, niemniej…

Vega zmarszczył nieco brwi obserwując uważnie kobietę. Stała spokojnie ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się ze skupieniem w kolejne wyniki analizy pancerza wyświetlające się na panelu. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, by cokolwiek się wydarzyło. Gdyby naprawdę wierzył, że faktycznie przeszła ze wszystkim na porządku dziennym, to – do cholery – kompletnie by się niczym nie przejmował. Może i poczułby nawet ulgę. Problem polegał na tym, że nie wierzył. Nie po tym, co widział wcześniej. Ile minęło od tamtego czasu? 
Dwie, trzy godziny? 
Pięć?

Żołnierz zerknął na pilota promu, jednak Cortez zmagał się z własnymi demonami przeszłości i okrutnym by było sugerowanie mu, aby spróbował podjąć się właściwej rozmowy z komandor. Vega zaklął w myślach, bo dotarła do niego absurdalność sytuacji. Dlaczego uparcie chciał z nią porozmawiać, skoro sam niedawno odmawiał jej tego przywileju? Rzecz jasna nie chodziło o żarty, przekomarzania się czy wypełnianie poleceń. Sam odcinał się jak mógł od osobistych spraw. Co daje mu prawo do prób wpływania na Shepard? Na drugiego żołnierza, jego dowódcę? Do cholery, ta drobnej postury kobieta potrafiła walczyć lepiej, niż ktokolwiek mu znany. Jej dokonania, jej reputacja - tak jak wspomniana siła woli - są w istocie legendarne. Przetrwała tak wiele. Dlaczego przypuszczał, że coś może ją złamać?

Westchnął.

Spychanie przeszłości za sobą bez wyjaśnienia kończy się źle. Wiedział coś o tym. Rozmowa – mimo wszystko – wydawała mu się właściwa. Problem polegał na tym, że nie był zbyt dobry w gadaniu. Nim jednak Vega zdołał cokolwiek postanowić, komandor z irytacją walnęła w klawisz na panelu.
- Pieprzone jedne…! – syknęła.

James uniósł brew w zdumieniu, a stojąca niedaleko kobiety dwójka innych żołnierzy mimowolnie obejrzała się w jej kierunku. Steve niepewnie postąpił krok do przodu w kierunku dowódcy.

- Pani komandor, czy jest jakiś problem…?
- Problem..? Problem? Nie.. skąd! To cholerstwo zacięło się przy skanowaniu, ale zaraz to naprawię.
- Zacięło? Nie zdarzyło się do tej pory, by proces diagnostyki pancerzy szwankował. Powinienem to sprawdzić i ewentualnie zgło…
- Panuję nad sytuacją. Zajmij się sobą, poruczniku. Naprawię to. – przerwała mu ostro, pierwszy raz wyraźnie odwołując się do swojego autorytetu dowódcy i podkreślając różnicę w miejscu, jaki oboje zajmowali w wojskowym łańcuchu dowodzenia. 

Coś w jej głosie sprawiło, że chwilę potem zapadła ciężka, gęstniejąca cisza. Cortez stanął gwałtownie na baczność, zasalutował i spełniając polecenie zniknął we wnętrzu Kodiaka, by przeprowadzić testy programowe promu.

Żołnierski instynkt alarmował – z niejasnych powodów Vega nagle poczuł się tak, jak zwykle czuł się przed niespodziewaną walką z wrogiem.


No cóż.


Przynajmniej przestała siłować się na „normalność”…


.