Szlag.
Powinna nad sobą lepiej panować.
Nie powinna była wyżywać się na Cortezie, nie zasłużył sobie.
Jej reakcja była zupełnie niepotrzebna.
Walczyła jednak o wewnętrzny spokój zbyt długo - tak cholernie długo - że ten dzień musiał nadejść. Jeśli nie doprowadzi się do porządku, to straci wcześniej wypracowany szacunek. Pochwyciła zagadkowe spojrzenie posłane jej przez James’a i postanowiła je zignorować.
Nie chciała tracić kolejnych bliskich jej osób.
Odchrząknęła, odetchnęła i ponownie wgapiła się w ten przeklęty panel. System rzeczywiście musiał się zawiesić; miała dzisiaj po prostu pieprzonego pecha i nic nie działo się po jej myśli. Ledwo powstrzymując irracjonalną furię w zaskakująco spokojny sposób na nowo spróbowała zresetować urządzenie. Bezskutecznie.
Z jej ust wymknęło się ciche, zirytowane syknięcie.
Rozzłoszczona uniosła lewe przedramię, prawą dłonią uaktywniła swój omni-klucz i zsynchronizowała go z panelem w celu sprawdzenia aktualizacji. Podczas tej czynności ignorowała otoczenie do tego stopnia, że niespodziewany głos zza jej pleców kompletnie ją zaskoczył.
- Wiesz, że EDI natychmiast rozwiązałaby tą awarię, prawda?
- EDI ma teraz istotniejsze sprawy do analiz, a obecny problem nie jest chwilowo wybitnie naglący – odwarknęła. Nie mogła się powstrzymać.
- W porządku. Pozwól mi się tym zająć w takim razie.
- Nie.
- Shepard…
- Nie, Kaidan. Naprawię to, majorze. – wycedziła, wreszcie na niego spojrzawszy przez ramię.
Drugi (zaraz po niej) ludzki w historii agent Widmo westchnął, podszedł bliżej i stanął obok niej, naprzeciwko panelu. Rzucił szybkie spojrzenie na podświetlony ekran, wprawnym ruchem uaktywnił własny omni-klucz. Kobieta w tym czasie zmarszczyła jedynie brwi, ale – o dziwo – pozwoliła mu na jawną niesubordynację i zignorowanie jej polecenia.
Cóż.
Na dobrą sprawę kwestia ich rang była nieco niejasna - bo choć jako komandor stała wyżej od majora, tak status Widma wprowadzał nieco zamieszania (WiDMO - Wywiad i Działania Militarno-Obronne, najbardziej elitarny istniejący oddział sił specjalnych Cytadeli, który jest praktycznie ponad prawem i podlega wyłącznie Radzie Cytadeli - głównego kolektywu rządowego). Teoretycznie mieli takie same prawa... ale ostatecznie to był jej statek.
A więc to ona rządziła. I dlatego obecne zachowanie uważała za niestosowanie się do jej zaleceń.
Kiedy on zajmował się odblokowaniem panelu, ona mogła jednak podjąć próbę uspokojenia się.
Piknęło.
Poprzednie analizy skanowania pancerza zostały anulowane, ale przynajmniej wszystko zaczęło sprawnie działać. A przynajmniej na to wyglądało.
Major Alenko na nowo uruchomił skan, po czym spojrzał na Shepard, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć - odezwała się pierwsza.
- Szybko ci to poszło. To pewnie dzięki praktyce na pierwszej Normandii. Zawsze lubiłeś gmerać przy tamtym ekranie, chociaż nigdy nie dowiedziałam się, co tam właściwie robiłeś – zauważyła kąśliwie.
- I niech taki stan rzeczy właśnie pozostanie.
- O, doprawdy? Majorze, jako głównodowodząca tym statkiem wydaję ci rozkaz. Odpowiedz.
Gdzieś w zielonej, rozjuszonej teraz połaci zieleni tęczówki błysnął humor. Oboje wiedzieli, że nie musi się dostosowywać do tego konkretnego polecenia, niemniej dobrze było zobaczyć coś, co tak rzadko ostatnio u niej widział.
Uniósł kącik ust do góry.
- Odwracałem swoją uwagę.
Jej prawa brew pomknęła do góry w oczywistym, niewerbalnym zapytaniu.
Mężczyzna dyskretnie omiótł spojrzeniem hangar. Nie dostrzegł Steve’a ani pozostałych pracowników, którzy mieli w zwyczaju przebywać w tym pomieszczeniu. Zauważył, że Vega stoi oparty o Kodiaka naprzeciw swojej „kanciapy” i obserwuje ich bez najmniejszego skrępowania. Cóż, nie zamierzał się tym przejmować. Skupił ponownie uwagę na kobiecie i pochylił się nieco bliżej ku niej.
- Od ciebie, Kate – w chwili, kiedy mówił te słowa zrozumiał, że popełnił poważny błąd. Ta odrobina ciepła, jaka zagościła chwilę wcześniej w jej oczach natychmiast zniknęła, a zieleń nabrała lodowatego, odpychającego koloru. Wiedział, że nie lubiła swojego imienia, że uznawała je za zbyt pretensjonalne – jednak to nie ta kwestia spowodowała taką reakcję. Poniekąd przypomniał jej o czymś, o czym sam wolał zapomnieć.
Kretyn…
O czym on myślał?
- Majorze, idź sprawdź, czy Garrus nie potrzebuje twojej łaskawej pomocy przy kalibracji. Jestem pewna, że będzie zachwycony twoją obecnością – wycedziła ozięble cofając się jednocześnie od niego.
- Shepard, przepraszam, ja nie miałem zam… - spróbował naprawić szkody mimo świadomości, że właśnie wszystko spieprzył i nic w chwili obecnej tego nie zmieni. Zbyt dobrze ją znał. A mimo to tak łatwo przychodziło mu jej ranienie.
A może właśnie dlatego.
- Jaśniej, majorze? Potrzebujesz innego powodu? Nie jesteś tu obecnie mile widziany. Masz coś jeszcze interesującego do powiedzenia? Zrób to, co potrafisz najlepiej. Odwróć się i odejdź. W tym też masz praktykę.
Gniew zabarwił jej policzki delikatnym odcieniem różu. Jednym krokiem zmniejszyła dystans między nimi. Nerwowo zaciskała dłonie w pięści, a cała jej postawa była jawnym wyzwaniem, aby brnął dalej. Aby ją sprowokował do wybuchu. Być może – tylko być może – właśnie tego potrzebowała i byłby gotów dać jej chwilę na opuszczenie barier gdyby nie fakt, że nigdy by sobie takiej utraty kontroli na oczach innych nie wybaczyła.
Ani jemu.
- Jakiś problem, pani komandor? – trzeci głos wtrącił się nieoczekiwanie do ich konfliktu. Dopiero teraz Kaidan zorientował się (podobnie jak i Shepard), że nieco młodszy od nich żołnierz podszedł bliżej. Alenko nie miał okazji go zbyt dobrze poznać do tej pory, niemniej nawet i jego zdziwił tak oficjalny ton w głosie James’a, którego bardziej „polowy” i „luźniejszy” sposób wysławiania się był powszechnie znany.
Shepard nie ruszyła się ani o krok, nie zmieniła też pozycji. Zieleń wciąż rzucała mu wyzwanie.
- Problem? Majorze, czy mamy jakiś problem?
Ostatnim, czego Kaidan pragnął, było opuszczenie jej w tej chwili, ale nie mógł pozwolić, by jego lekkomyślność pogorszyła już i tak kiepską sytuację. Był jedną z niewielu osób, które kiedyś dopuściła blisko siebie. Z wieloma rzeczami może się nie zgadzali, ale bywały czasy, kiedy mogła do niego przyjść.
Wygadać się.
Albo pomilczeć.
Po prostu odetchnąć.
Stracił ten przywilej, na własne życzenie.
- Nie, pani komandor – tymi słowami odwrócił się i ruszył w kierunku windy. Kiedy wszedł do środka odwrócił się, wcześniej wciskając wybrany numer pokładu. Shepard nie patrzyła już na niego chociaż jej ciało nie zmieniło nadal pozy, a twarz skierowana wciąż była w jego stronę. Nie widziała go.
Był pewien, że wróciła do wspomnień, które zapewne wolałaby wykasować ze swej pamięci.
Zresztą... on też.
Nim automatyczne drzwi windy się zasunęły, usłyszał niepewny głos z charakterystycznym i jakże go irytującym hiszpańskim akcentem.
- …Lola?
James był zdumiony.
Ewidentnie i bez dwóch zdań. Więcej, był naprawdę zaskoczony. Jeszcze nigdy nie widział, aby komandor straciła swoje opanowanie. Aż tak. W ten sposób. Nawet wtedy – te kilka godzin temu - zachowywała nienaturalny wręcz spokój, działała metodycznie. Zważywszy na okoliczności było to co najmniej dziwne… jakby nie na miejscu. Profesjonalizm profesjonalizmem, ale to po prostu wydawało się… niemal nieludzkie. Mimowolnie przez jego umysł przewinęły się wszystkie plotki dotyczące odbudowy Shepard przez Cerberusa, ale prędko je odgonił. Mógł mieć nawet Terminatora za swego dowódcę pod warunkiem, że wykonywałby swoje zadanie jak należy, a komandor odwalała naprawdę kawał niezłej roboty. Do cholery, robiła znacznie więcej od tego, czego od niej wymagano.
Mimo wszystko jednak…
Nie był specjalistą od ludzkiej psychiki, ale nie trzeba było nim być, by zrozumieć, jak wiele kosztuje tę kobietę walka o… no właśnie, o co? Determinacja, aby wygrać wojnę o przetrwanie ich cywilizacji i galaktyki musiała mieć swoją cenę. Vega nawet nie zamierzał zagłębiać się w niuanse psychologicznych dywagacji na ten temat. Wiedział, że każdy inny na miejscu Shepard dawno wylądowałby w psychiatryku i to tylko wtedy, gdyby miał szczęście.
Obserwował zajście między nią a Alenko bez skrępowania, zresztą niespecjalnie odznaczał się taktem jako takim. Był żołnierzem i lubił mieć jasność co do sytuacji. Ktoś nazwałby to wścibstwem, on wolał określenie „Hombre prevenido vale por dos”. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Nie słyszał tego, co Kaidan powiedział kobiecie i co wywołało aż tak gwałtowną reakcję z jej strony. Prawdę mówiąc niespecjalnie go to interesowało. Zresztą… miał niejasne wrażenie, że cała scena to przede wszystkim żniwo tego, co wydarzyło się podczas ich ostatniej misji. Z drugiej jednak strony, co ON mógł wiedzieć w istocie? Teraz zainterweniował, bo wydawało mu się to właściwe.
Może to przyzwyczajenie jeszcze z Ziemi, gdzie był jej strażnikiem?
Ukośna blizna na jego twarzy drgnęła, gdy skrzywił się nieznacznie. Od kiedy on w ogóle wtrącał się w cokolwiek, w czyjekolwiek sprawy? Ostatnio zaczynało to być jednak jego zwyczajem.
Przyglądał się drobnej posturze komandor. Wciąż wpatrywała się w zasunięte drzwi od windy pokładowej i widział głównie jej plecy. Bezwolnie jego wzrok prześlizgnął się po sylwetce kobiety nieco niżej i dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie gapi się na tyłek Shepard. Nie, żeby krępował się lustrować komandor jako obiekt seksualny, ale zawsze było to w kontekście nieszkodliwych, celowych żartów, do których zwykle ją zapraszał. W obecnej sytuacji – niejako po kryjomu – wydało mu się jego zachowanie niestosowne, wręcz obrażające kobietę i chrząknął na głos, aby skupić się na czymś innym.
- Lola? – powtórzył znowu, głośniej niż poprzednio. Stłumił w sobie odruch położenia dłoni na jej ramieniu – z doświadczenia wiedział, że zaskakiwanie od tyłu w ten sposób wyszkolonego żołnierza zwykle prowadziło do wyuczonych, instynktownych wręcz odruchów i jak nic wylądowałby zaraz potem na ziemi.
Piknęło.
Ten dźwięk przywołał Shepard do rzeczywistości. Drgnęła i nie zwracając uwagi na stojącego za nią żołnierza odwróciła się w kierunku podświetlonego panelu. W całkowitym milczeniu uruchomiła swój omni-klucz, potwierdziła statystyki z tymi z panelu i niechętnie westchnęła.
- El problema? – dobiegło ją ostrożne pytanie. Nie znała hiszpańskiego, ale trudno by było nie zrozumieć sensu wypowiedzi jej podwładnego.
- Nie. No. Żaden problem, poza tym, że po ostatniej misji mój generator barier kinetycznych kompletnie się sfajczył – mruknęła. Jej głos znowu brzmiał tak jak zwykle, jakby jej wybuch sprzed chwili w ogóle nie miał miejsca. Zdeaktywowała omni-klucz i szybkimi, wprawnymi ruchami palców wprowadziła do migotliwej wirtualnej klawiatury odpowiednie dyspozycje. Przez chwilę obserwowała animację towarzyszącą naprawie odpowiednich fragmentów jej pancerza na panelu. Miała cholerne szczęście, że była tak dobra w tym, co robi. Nietrudno było zarobić kulkę i chociaż jej pancerz bez barier mógłby wytrzymać całkiem spory ostrzał, to wystarczyłby jeden zbłąkany (lub przeciwnie, doskonale wymierzony) pocisk i byłby definitywnym zakończeniem jej życia.
Kolejnego.
Czuła, jak jej mięśnie są zesztywniałe do granic możliwości.
Czuła się pusta.
Oh, jasne, wielokrotnie miewała przypływy zwątpienia w siebie, ale nauczyła się z tym radzić. Nie miała czasu na błędy, widziała o tym. Te słowa stanowiły niemal jej mantrę, zasypiała i budziła się z nimi każdego dnia. Ale dziś… dziś było inaczej. Wiedziała o tym ona, wiedzieli wszyscy. I paradoksalnie z tego samego powodu tym bardziej powinna jak najszybciej przywołać się do porządku. Śmierć była jej nieodłączną towarzyszką. Zbierała żniwo codziennie, miliony – miliardy umierały każdego dnia. Na Boga, umierały kolejne światy. Nie wolno jej teraz się poddać, bo zginął ktoś, kogo znała. Właśnie dlatego nie może zwątpić. Walczyła za tych, którzy umierali. Walczyła za tych, którzy żyli. Walczyła o przetrwanie i – do jasnej cholery – natychmiast musi wziąć się w garść.
- Kate.
Niemal zszokowana odwróciła się do swojego podwładnego. Absolutnie nigdy nie zdarzyło się, aby James Vega zwrócił się do niej aż tak nieformalnie. Jasne – „Lola” także nie był oficjalnym zwrotem do dowódcy, ale oboje traktowali to jako żart – na tej samej zasadzie jak ich nieszkodliwy flirt. Użycie jej imienia było prawie… nie na miejscu. Dziwnie intymnie. Może dlatego, że mało kto w ogóle się tak do niej zwracał, a nazwisko przylgnęło do tego stopnia, że samo imię popadło niemal w zapomnienie.
Zielone spojrzenie pociemniało, ale młody żołnierz uzyskał zamierzony cel - oderwał ją od rozważań. Potrzebowała rozmowy, musiała pogadać o tym, co się wydarzyło. Nie był psychologiem, ale tak mu się po prostu wydawało – musiała w jakikolwiek sposób zrzucić z siebie to, co nią targało. Nie był dobry w gadaniu, wiedział o tym. Nie przepadał za tym. Ale czy było inne wyjście? Miał ją tak po prostu zostawić, by jej wątpliwości przeżarły wreszcie samozachowawczy instynkt? Nawet on widział, jak wiele kosztuje ją ten pozorny spokój. A jeśli on widział, to widział to każdy. Wątpliwość to słabość, którą ktoś nieodpowiedni mógłby wykorzystać, a to mogło źle się skończyć, szczególnie podczas którejś z przyszłych misji. Wątpliwości zatruwają prawdziwy spokój i skupienie, wpływają na ocenę sytuacji. Zbyt dobrze o tym wiedział. Nie mogli sobie na to pozwolić.
Co jak co, ale wystarczy, że tylko on będzie „tym od brawury”.
Także nie, nie mógł jej po prostu tak zostawić, chociaż wizja rozmowy z nią paradoksalnie zdawała się być bardziej niebezpiecznym wyjściem.
Dla niego.
A zatem rozmowa.
Bo czy miał inne wyjście…?
Zielonooka wpatrywała się w niego z wyraźnym zapytaniem. I kiedy miał niezręcznie nawiązać do niedawnych wydarzeń, umilkł w połowie konstruowania zdania.
Shepard obserwowała ze zdumieniem, jak do ciemnych tęczówek wysokiego mężczyzny wkrada się uśmiech, który natychmiast objął jego usta rozciągając męskie wargi w psotnym, lekko zaczepnym wyrazie.
- Masz ochotę na krótki taniec, Lola…?
.