piątek, 28 września 2012

VII


VII.

“Przeprowadź tę istotę, Kalahiro, by mogła ci być towarzyszką, którą była i dla mnie”







Pendejo, pendejo, pendejo...!
Tak, był głupcem. Na co on do cholery się porwał?! A raczej na kogo! Psycholog od siedmiu boleści... no i ma za swoje. Będzie miał maldito nauczkę, pieprzoną nauczkę do końca życia!
Taką furię u Shepard widział tylko i wyłącznie podczas bezpośredniej walki w terenie. No... dobra. Nie całkiem. Tam doskonale wiedziała, jak ukierunkować swój gniew, aby zmienić go w pędzący adrenaliną motor zaplanowanych działań. Tutaj działo się... coś innego.

Oboje byli zlani potem, nie oszczędzali sił. Ona atakowała. On zachowywał defensywną postawę polegającą głównie na unikach i odbijaniu kierowanych ku niemu ciosów. Tylko raz użyła biotyki, zaraz po jego prowokacyjnych słowach. Miał szczęście, że wyładowała się na jednej ze skrzyń załadunkowych, a nie na nim. Najwyraźniej nie ufała sobie na tyle, by w pełni korzystać ze swych mocy.

Była piekielnie szybka, zbyt szybka jak dla niego i chyba tylko dzięki jej podświadomym wysiłkom pozwalała mu na jego uniki. Innego wytłumaczenia nie znajdował - bo chociaż w swej klasie był niezrównanym wojownikiem, to trening N7 oraz doświadczenie bitewne szturmowca wyraźnie pokazywało, kto jest lepszy w bezpośrednim starciu. Sytuacja najprawdopodobniej przedstawiałaby się zupełnie inaczej gdyby obrana przez James’a taktyka walki była inna.

- Walcz ze mną, do jasnej cholery! - wysyczała rozzłoszczona kobieta, gdy po raz kolejny odbił jej cios - Straciłeś rezon?! Masz to, czego chciałeś! Shepard, która nad sobą nie panuje, nie panuje nad niczym. Pieprzone rysy na lśniącej zbroi legendarnej wybawczyni! Walcz ze mną!

Vega nie trudził się odpowiedzią, skupiony całkowicie na obronie. W końcu popełnił błąd i jej pięść grzmotnęła go w szczękę, aż zadzwoniło mu w uszach. Potrząsnął głową i splunął krwią, po czym mruknął, zdyszany nie mniej od niej. Zwiększyli chwilowo dystans, krążąc wokół siebie niczym głodne zwierzęta.
- Traciłem ludzi. Ty również. Od tego nie uciekniesz, Lola.
- Nie mów mi o stratach, poruczniku - wycedziła lodowato zatrzymując się raptownie. Coś błysnęło w jej oczach, coś niemal namacalnego, fizycznego i... nieludzkiego. Przez kręgosłup mężczyzny przebiegł mimowolny dreszcz, a instynkt wojownika zaalarmował. Vega także stanął w miejscu, choć nie porzucił defensywnej postawy. Obserwował kobietę uważnie, gdy kontynuowała wypowiedź  - Wiem o nich więcej... znacznie więcej, niż mógłbyś przypuszczać. Ilu straciłeś pod swoją komendą? Ile niewinnych ofiar masz na swoim rachunku? Straciłeś oddział. Część kolonii, którą miałeś przecież chronić. Zrobiłeś, co musiałeś, czyż nie? Poświęciłeś kumpli dla informacji, która ostatecznie okazała się bezużyteczna i nieistotna. Jakie to uczucie?

Mocno zbudowany, wysoki mężczyzna wydał z siebie mimowolny warkot. Wiedział, że Shepard mści się za jego prowokacje, jednak nie był w stanie powstrzymać rosnącego gniewu. Zacisnął pięści chcąc odzyskać pełne opanowanie. Milczał, w przeciwieństwie do niej.

- Warto było? Twoja pomyłka kosztowała niejedno życie.
- To nie była pomyłka...!
- Wiem. Jednak wciąż tak to widzisz, prawda? Ciągle zastanawiasz się, co mogłeś zrobić inaczej. Nikt by cię nie winił, gdybyś porzucił dane wówczas uznawane za cenne. Przez ich uzyskanie chciałeś uratować znacznie więcej istnień, czyż nie?
- Zrobiłem to, co musiałem. - syknął - Tak jak i ty w czasie, gdy z ramienia Cerberusa poleciałaś zniszczyć całą bazę Zbieraczy, przez co moje informacje przestały być aktualne.  Rozmawialiśmy już o tym. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi tylko po to, by odwrócić swoją - lub moją - uwagę.
- Odwrócić? Nie. Nie, mój drogi. Pouczam cię jedynie. Wydaje ci się, że mnie znasz. Że możesz nacisnąć na odcisk i patrzeć, jak tańczę w rytm twej melodii. Nic z tego.
- Czyżby? Mam wrażenie, że całkiem nieźle mi to idzie do tej pory - odciął się natychmiast i chwilę potem uchylił się skutecznie przed prawym sierpowym wyrowadzonym przez nią. I znów krążyli wokół siebie - Lola. Fehl Prime jest dla mnie zamkniętym rozdziałem. Czy żałuję? Czy zmieniłbym coś, gdybym mógł? Nie zastanawiam się nad tym. Już nie. Odciąłem się. Jasne, echo czasem wraca - to normalne, ale pogrzebałem winę jakiś czas temu krótko po niesławnej szarży, którą lubisz mi czasem wypominać - jego głos nabrał silniejszego odcienia, a każde kolejne słowo brzmiało coraz bardziej dobitnie i mocniej od poprzedniego - Wiesz dlaczego? Bo to nic nie zmienia. Oni nie żyją. I nic na to nie poradzę. Tak samo, jak nie zmienisz faktu, że Thane Krios zginął. Nie działał ślepo, wiedział na co się porywa i jakie ma ograniczenia. Podjął decyzję i ryzyko, nie zmuszałaś go do niczego. Zachował się tak, jak każdy dobry żołnierz. I ty doskonale sobie zdajesz z tego sprawę.

Zatrzymała się gwałtownie. Poczuła, jak cała furia z niej umyka.
Miał rację. Miał cholerną rację. Nic nie mogła zrobić, by ochronić Thane’a przed śmiercią, wiedziała o tym.
Milczała, a znacznie wyższy od niej mężczyzna porzucił obronną postawę prostując się. Nie ponaglał jej, czekał.

- I chyba właśnie dlatego jest mi tak trudno się z tym pogodzić - szepnęła w końcu. James odniósł wrażenie, jakby nie zwracała się już do niego.

Shepard opuściła wzrok, by spojrzeć na swoje dłonie. Kłykcie nieco ją bolały od ciosów, które dosięgnęły żołnierza. Zdaje się, że raz czy dwa uderzyła go zdecydowanie mocniej, niż było to konieczne. Niepomna obserwującego ją wzroku młodszego mężczyzny uniosła ręce nieco wyżej, przyglądając się im.

Wciąż pamiętała, jak drżały, gdy usiłowały powstrzymać krwotok z rany jej ukochanego. Jak próbowały zaaplikować medi-żel. Jak trzęsły się, gdy unosiła pistolet chcąc zestrzelić zabójcę Kriosa uciekającego cytadelskim promem. Spudłowała wtedy. I zaklęła.
Chciała wrócić do Thane’a, który - choć śmiertelnie ranny - jeszcze trzymał się życia. Wciąż pamiętała jego zachrypnięteIdź, Siha, idź. Nic mi nie jest. Dogoń go. Powstrzymaj, nim dotrze do pozostałych Radnych. Idź..”

Idź.
Idź?

Znów poczuła gniew, lecz innej odmiany. Ten wspinał się po jej przełyku i usadowił w gardle. Groził zmianą i odsłonięciem kolejnej bariery emocjonalnej.

Nie miała ochoty, by iść gdziekolwiek. Nagle miała kompletnie gdzieś Radę, Cytadelę i Cerberusa. Nawet pieprzonych Żniwiarzy i całą tę wojnę. Jak śmiał powiedzieć do niej “Idź”?! Zniknęła ikona ludzkości. Pierwsze ludzkie Widmo. Wybawczyni Rady, Cytadeli. Zabójczyni Suwerena, Niszczycielka bazy Zbieraczy. Wszystkie te dumne epitety i tytuły, które na dłuższą metę nie miały znaczenia. Zniknął żołnierz, dowódca. Zniknęła komandor Shepard i jej legendarny hart ducha.
Pozostała jedynie Kate - przerażona kobieta, która właśnie traciła kogoś, kogo kochała.

Znowu.

Chwycił ją za rękę, zmusił by spojrzała w jego bezdenne, całkowicie czarne oczy. Znacząco wychrypiał “Siha”, nic poza tym... ale pojęła.
Przywołała sławetną komandor Shepard spychając tym samym Kate poza strefę pojmowania - to w końcu nie Kate miała wygrać wojnę, prawda?
 
Resztę pamiętała już jako nieprzerwany ciąg wydarzeń zasnutych z lekka mgłą. Przez omni-klucz przesłała lokalizację rannego drella prosząc o jego natychmiastową ewakuację i udzielenie mu potrzebnej pomocy.  A potem wyłączyła się emocjonalnie ruszając w ślad za agentem Cerberusa. Działała metodycznie, skutecznie. Ulica za ulicą, pomieszczenie za pomieszczeniem - byle dotrzeć na czas. Zabijała niemal mechanicznie, błyskawicznie - o czym prędko przekonali się żołnierze wrogiej formacji. Postawiła wyłącznie na swój instynkt i doświadczenie, wykalkulowany osąd sytuacji - tylko tak mogła dorwać Kai Lenga. Ilekroć wykonywała biotyczną szarżę w kierunku cerberusowych agentów, ilekroć celowała bronią w ich głowy, ilekroć unosiła pięść i wyzwalała biotykę do zadania silniejszego ciosu, ilekroć...
...za każdym razem widziała przed sobą Lenga. Była pewna, że go dorwie.
Że zdąży.

Nie zdążyła.

Opuściła dłonie. Miała nadzieję, że James nie zauważył, jak na nowo zaczynają drżeć.

Zauważył, lecz nie skomentował.

Przeniosła wzrok gdzieś na bok, by nie widział jej twarzy - co nie było szczególnie trudnym zadaniem zważywszy na jego zdecydowanie wyższą posturę.
Nie wiedział, jak powinien się zachować... dlatego milczał.
Czekał na coś, choć nie bardzo rozumiał, na co.
I zastanawiał się, czy czasem nie przeholował.
To był zły pomysł.
Pendejo.

- Kate, ja nie chc... - zakłopotany przełużającą się ciszą odezwał się wreszcie miękkim, przyciszonym tonem, lecz nie dane mu było skończyć. Wymówienie jej imienia było dla niego równie spontaniczne, co zaskakujące. Przerwała jego wypowiedź raptownie, na powrót patrząc mu w oczy. Zielone tęczówki były zimne, obce i odpychające.

- Nie. Dość. Nie ma Kate. Nie ma Sihy. Jest tylko pani komandor Shepard wraz z licznymi tytułami, których nigdy nie chciałam - głos kobiety stwardniał, porzucił wszelkie słabości. Żołnierz mógł dostrzec, jak cała postawa jego dowódcy się zmienia. Ramiona na nowo zesztywniały, kręgosłup wyprężył dumnie jej ciało. Uniosła brodę do góry i podjęła wątek. Mówiła wolno. Ważąc każde słowo, jak gdyby składała obietnicę - Ludzie pojawiają się i znikają. Odchodzą. Umierają. Nie mamy na to wpływu, racja. Mamy jednak wpływ na nasze czyny. I to nimi wygramy wojnę. Priorytety. Zapamiętaj to, poruczniku.

Nim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, Shepard skierowała się w stronę Kodiaka, w którego pobliżu leżała jej bluza, porzucona na króko po rozpoczęciu sparringu. Młody mężczyzna obserwował komandor w milczeniu - uznał, że powiedział już wystarczająco wiele. Nie podobał mu się co prawda ostateczny rezultat, ale przynajmniej chociaż trochę wyładowała nagromadzoną agresję.
Poniekąd osiągnął zatem sukces. Westchnął cicho i przejechał dłonią po swoim krótkim irokezie.
Nie był pewien, czy miałby na tyle cojones, by porywać się na podobną akcję w przyszłości.

Shepard  podniosła bluzę, luźno zarzuciła ją sobie przez ramię i odwróciła się do Vegi.

- Mam jedną radę, jeśli zechcesz jej wysłuchać - rzekła pozornie spokojnie. Nie czekała jednak na jego zgodę - Jest banalna i starsza niż Żniwiarze. Nie trać czasu, James. W jakimkolwiek znaczeniu. Jeśli jest dla ciebie coś naprawdę ważnego, nie trać czasu. Szczególnie teraz.

- A ty? Na co teraz nie będziesz go tracić...? - zapytał, zaskakując zarówno ją, jak i samego siebie.

Dostrzegł, jak Kate uniosła kącik ust do góry w zagadkowym, aczkolwiek smutnym uśmiechu.

- Na rozpamiętywanie pewnej straty, jaką poniosłam niegdyś. I jaką poniosłam dziś. Już wystarczy.

Rzekłwszy to ruszyła w kierunku windy i dopiero teraz zobaczyła Kaidana znajdującego się nieopodal mechanicznych drzwi, opartego swobodnie o ścianę.

Ciekawe, jak długo tam stał.
I obserwował.

Nie dała po sobie poznać, jak bardzo jego widok ją zaskoczył. Gdyby dostrzegła go wcześniej, prawdopodobnie odczuwalny gniew jeszcze bardziej się by się wzmógł. Wolała nie myśleć, jakby zareagowała.

Stuknęła palcem w holograficzną konsolę windy przywołując ją na najniższy pokład. Nim weszła do wnętrza, rzuciła ostatnie spojrzenie na Alenkę.
Patrzył na nią, ale nie odezwał się ani słowem. Nie uśmiechnął się, nie skrzywił... nie zrobił kompletnie nic. Co najwyżej wyglądał na głęboko zadumanego.

Nagle poczuła się zupełnie wypalona, wyprana z uczuć.
I potwornie zmęczona.

Chwilę potem mechaniczne drzwi zasunęły się za nią z sykiem.



poniedziałek, 3 września 2012

VI [również na surowo i (jeszcze) bez korekty]


„Amonkiro, Panie Myśliwych, spraw by ręka mi nie zadrżała, bym strzelał celnie i poruszał się szybko. A w najgorszym wypadku spraw aby mi wybaczono.”






Jego oddech wyraźnie przyśpieszył.


Zamarkował. Wyprowadził wyuczony cios.
Był dobry, nawet cholernie dobry.
Tyle, że ona była lepsza.


Zwiodła go. Spudłował i przy okazji oberwał w żebra. Ze spóźnionym refleksem odskoczył w bok i uśmiechnął się szerzej specyficznym grymasem typowym dla walczącego wojownika. W tym tańcu nie było rang ani podziału na płeć. Pod tym względem - teraz - byli dla siebie równi.
Adrenalina robiła swoje. Mknąc żyłami wyznaczała rytm, pobudzała mięśnie i ścięgna do doskonałej, harmonijnej pracy. Świat wokół przestawał mieć znaczenie. Liczyło się tu i teraz. Współzawodnictwo, pragnienie wygranej. Chęć wyładowania wszystkich tych uczuć, które nie miały werbalnej odmiany.


Na samym początku Kate pilnowała się. Walka nie odbiegała wówczas od typowego sparingu, zachowywała charakter szkoleniowy. Vega drażnił się z nią, celowo podpuszczając i prowokując do opuszczenia gardy - tej emocjonalnej. Shepard doskonale sobie zdawała sprawę z pobudek postępowania porucznika i z przykrością musiała przyznać - że powoli, lecz efektywnie osiągał sukces. To, co tak usilnie próbowała zachować gdzieś głęboko w sobie, zamieść pod przysłowiowy dywan i zapomnieć - zaczynało wypływać na zewnątrz.
Traciła kontrolę.


- Lola, nie starasz się. Tracisz formę - zakpił postawny młody żołnierz, gdy bez większego wysiłku wykonał skuteczny unik - Stać cię na więcej.
- Oczywiście, że stać mnie na więcej, mój drogi - zironizowała i dodała kąśliwie - Tyle, że moje “więcej” jest równorzędne z twoim twardym lądowaniem na macie.
- Czyżby? A może po prostu nie jesteś tak dobra, jak ci się wydaje? Może nie jesteś w stanie podołać wszystkiemu? - James wiedział, że cholernie ryzykuje próbując wpłynąć na kobietę w ten sposób, ale skoro wpakował się w tę sytuację na własne życzenie... nie zamierzał odpuszczać.
- Próbujesz mi coś powiedzieć, Vega? Naprawdę sądzisz, że tak prymitywna prowokacja na mnie zadziała? - riposta rudowłosej zabrzmiała pewnie, jednak znacznie mniej perfekcyjnie wyprowadziła nowy cios, który nie dosiegnął celu. Jej podwładny natychmiast wykorzystał sytuację. Odbicie sunącej ku jego twarzy pięść płynnie zmienił w typową dźwignię chwytając nadgarstek atakującej, następnie obrócił się błyskawicznie i podcinając tym samym kobietę przerzucił ją nad sobą. Upadek zamortyzowała ćwiczebna mata wojskowa.
Vega pochylił się nad Kate i wyszczerzył szelmowsko zęby.
- Wspominałaś coś o twardym lądowaniu...?
Prychnęła zirytowana i chwyciła wyciągniętą ku niej dłoń. Częściowo podniosła się, nie skorzystała  jednak w pełni z oferowanej pomocy. Wyprowadziła kontratak próbując wykorzystać ciężar przeciwnika na własną korzyść i zmusić go tym samym do zbicia z nóg. I być może osiągnęłaby sukces gdyby nie fakt, że James spodziewał się podobnej reakcji  i nie dał się zmylić. W efekcie czego zamiast spektakularnego odzyskania pełnej kontroli zaliczyła matę po raz kolejny.


Leżąc na plecach i oddychając ciężko zaklęła siarczyście. I zaraz potem znowu, podwójnie rozzłoszczona nie tyle samą porażką, co faktem, iż tak łatwo daje się wyprowadzić z równowagi. James miał rację. Nie starała się specjalnie w walce; pozwalała na to, by emocje brały nad nią górą. Gdzie się podział ten  legendarny spokój komandor Shepard? Jej niezniszczalna determinacja? Przymknęła powieki próbując pozbierać do kupy to, co się z nią właśnie działo.

Vega tym razem odpuścił sobie jakiekolwiek komentarze. Zamiast tego skrzyżował ramiona bacznie obserwując leżącą. Nie do końca wiedział, jak powinien się teraz zachować - podświadomie jednak rozumiał, że obecna przerwa w sparingu jest czymś więcej niż po prostu... krótkim odpoczynkiem po pół godzinnym treningu. Po dłuższej chwili kucnął przy kobiecie i szepnął niepewnie:
- Przykro mi, Lola. Naprawdę mi przykro.
Nie musiał precyzować.


Echo ostatniej misji przygniotło Kate migawkami wspomnień, których nie była w stanie wyprzeć.



- Wieża, tu Normandia. Zmierzamy do hangaru 1-4 w Okręgu Zakera. Czy mamy zgodę na zejście?
To był pierwszy wyraźny sygnał na to, że coś jest nie tak. A przecież Kate miała spotkać się na Cytadeli z salariańskim członikiem Rady, Valernem. Joker wezwał Shepard na mostek i przy niej próbował nawiązać połączenie z funkcjonariuszem portowym Przymierza. Bezskutecznie.
- Co się tam dzieje, u diabła? - zniecierpliwienie Jeffa zamieniło się w słyszalny w głosie pilota niepokój - Nawet gdyby na stacji była awaria, to uruchomione zostałyby systemy zapasowe. Mam złe przeczucia. Sprawdzam awaryjne kanały komunikacyjne... - Moreau umilkł na chwilę, po czym z większą werwą zwrócił się do swojego komunikatora - Hej! Tak, mówi Joker. Aha. Tak... co ty nie powiesz. Pani komandor, wiadomość od Thane’a. Mówi, że to ważne. Myślę, że zechcesz tego wysłuchać.
Skinęła głową. Nie dała po sobie poznać, jak bardzo jest zaskoczona rozmówcą pilota.
- Połącz go.
- Siha - głęboki, charakterystycznie niski ton głosu drella zniekształcony został nieznacznie przez cyfrowy przesył, co jednak nie przeszkodziło w doznaniu mimowolnego dreszczu wdrapującego się po kręgosłupie kobiety. To przez miano, jakim zwracał się tylko do niej. Jego “siha”. W takich chwilach przypominała sobie, jak bardzo za nim tęskniła. Nie miała jednak czasu na przeklinanie po raz kolejny choroby, która wymusiła na Thanie Kriosie pozostanie w szpitalu, z dala od niej. Zmusiła się do powrotu do rzeczywistości i wysłuchaniu byłego podwładnego Normandii - Cytadela została zaatakowana. Wszędzie pełno żołnierzy Cerberusa, opanowali port.
- Jesteś bezpieczny?
- Nie. Musiałem uciekać ze szpitala przed ich komandosami. Ukrywam się w Prezydium, w jednym ze sklepów.
- A co z Kaidanem? Wydostał się? - musiała o niego zapytać. Czas może ich poróżnił, ale Alenko wciąż stanowił istotną część jej życia, czy tego chciała, czy nie. Biorąc pod uwagę fakt, że major porządnie oberwał podczas misji na Marsie pytanie było dodatkowo uzsadanione.
- Rozdzielili nas. Mówił, że musi chronić Radę. Ja zmierzam do głównej kawtery SOC.
- Dlaczego akurat tam?
- Zajęli ją, a to ona decyduje o czasie reakcji Słóżb Ochrony Cytadeli. Dopóki Cerberus utrzymuje kwaterę główną, kontroluje całą stację.
Kate szybko podjęła decyzję i wydała rozkaz pilotowi:
- Dobra, Joker, podleć z dala od portu, w pobliżu kwatery głównej SOC. Lądujemy promem.


Od tego wszystko się zaczęło. Niespodziewana misja, która pierwotnie miała być jedynie prostą rozmową z radnym. Misja, która przeistoczyła się w batalię o odzyskanie kontroli nad Cytadelą. Mechaniczne przedzieranie się w kierunku celu nie było łatwe, agenci Cerberusa mnożyli się niczym upierdliwe robactwo. Jakim cudem w tak krótkim czasie od “dezercji” Shepard TIM zdołał zebrać armię zdolną do bezpardonowego ataku na Cytadelę? Shepard nie zaprzątała sobie głowy dywagacjami na ów temat - to nie była odpowiednia pora. Prawdę mówiąc kolejne etapy walki z siłami Cerberusa pamietała prawie jak przez mgłę - obecnie jej myśli skupiały się na jednym: tak, zdołała uratować radnego - nie sama jednak, nie dzięki towarzyszącym jej Vakarianowi czy Vedze.
Dzięki Thane’owi.
Dotarcie do radnego nie było łatwe, przedzieranie się przez główną kwaterę SOC zabierało cenny czas, zdążyli jednak. Przez bardzo króką chwilę wydawało się, że wszystko jest w porządku, że Valern jest już całkowicie bezpieczny.


Jak złudne potrafią być minuty, jak wiele w ciągu ich trwania może się zmienić.


Kate nie zarejestrowała momentu pojawienia się zabójcy - nie znała go z jej krótkiego czasu walczenia pod naszywką Cerberusa, niemniej nie miała żadnych wątpliwości, że to nie był byle pionek w armii żołnierzy Człowieka Iluzji. Inny, choć wciąż odpowiednio sygnowany strój podkreślał indywidualność agenta, a cybernetyczne modyfikacje wyraźnie się odznaczały. Choć nie widziała twarzy ukrytej przez swego rodzaju cyfrową maskę zasłaniającą oczy, rozpoznała w jego wyglądzie cechy charakterystyczne dla chińskich korzeni. Poruszał się niezwykle zwinnie, tak zwinnie, że bez problemu zasłaniał się Valernem, trzymając go na muszce. Nie mogła strzelać ani użyć swych biotycznych mocy szturmowca - ryzyko zranienia salarianina były zbyt duże.
I wtedy do akcji wkroczył Thane. Odwrócił uwagę wroga od radnego, którego dzięki temu udało się  odsunąć od bezpośredniego zagrożenia. Krios i drugi zabójca wdali się w finezyjną i spektakularną, choć brutalną walkę. Kate klęła w duchu nie mogąc oddać czystego strzału ani użyć biotyki po raz kolejny...
Mogła tylko czekać na odpowiedni moment.
Nie nadszedł.

Krios - gdy posiadał jeszcze w pełnię sił - był śmiertelnym, naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. Zabójca idealnie wyszkolony w swym fachu, słynny i wzbudzający strach u tych, którzy mogli znaleźć się na jego liście. Shepard wielokrotnie widziała go w akcji i nie miała wątpliwości, że mało kto mógłby drellowi faktycznie zagrozić.
Tyle, że Thane umierał. W końcu nie bez powodu spędzał ostatnio lwią część czasu w cytadelskim szpitalu. Zaawansowany Zespół Keprala dla drellskiej rasy był wyrokiem śmierci, odbierającym powoli, lecz sukcesywnie siły.
I dlatego mimo wykorzystania elementu zaskoczenia Krios przegrał walkę nadziwaszy się w błyskawicznie wymierzone w niego ostrze broni przypominającą antyczny samurajski miecz.
A ona nie mogła zrobić nic, aby to zmienić.


Legendarna Shepard, zbawicielka do cholernego kwadratu, nie była w stanie ocalić tego, którego kochała.




Przyciszony głos Vegi przywrócił ją do rzeczywistości:

- Lola... Uratowałaś nie tylko Valerna, ale i resztę Rady. No, poza tym przeklętym zdrajcą, Udiną, ale jemu akurat się należała kulka. Odparłaś atak Cerberusa na Cytadelę. Nie bądź dla siebie zbyt surowa...

Poza gniewem poczuła coś jeszcze. Trudnego do sprecyzowania, szarpiącego ją w środku i wypychającego dziwną gulę w gardle. To był ten moment, kiedy jej emocjonalny pancerz zaczynał pękać z hukiem słyszalnym jedynie dla niej. Uniosła powieki i natychmiast poddźwignęła się do stojącej pozycji. Żołnierz poszedł jej śladem wstając z kucek.

James znów dostrzegł w spojrzeniu kobiety to samo, co wówczas - na Cytadeli, zaraz po walce Kriosa z Kai Lengiem. Chłód, nienaturalną metodykę działania. Tak, jakby wyłączyła w sobie wszystko to, co było w niej ludzkie. Znał ten wzrok z doświadczenia. Poczucie winy było ostatnim, co powinno teraz zaprzątać jej głowę... i właśnie dlatego zdecydował się na kolejny, jeszcze bardziej ryzykowny krok w prowokacji. Jeśli Shepard musi pozbyć się pewnego balastu, to lepiej, żeby zrobiła to tutaj, wśród swoich. Wystarczy, że on się popisał na Marsie podczas nieprzemyślanej szarży promem we wroga - co nie było ani mądre, ani bezpieczne. Biorąc pod uwagę fakt, że na polu walki komandor posługiwała się ryzykownym stylem walki typowym dla szturmowca... strach pomyśleć, jak ona mogła się zapędzić w wyniku złej oceny sytuacji. A co jak co, ale utrata Shepard nikomu nie wyszłaby na dobre.

Miał tylko nadzieję, że to co zamierzał zrobić nie odniesie odmiennego skutku od zamierzonego.
Nabrał powietrze głęboko w płuca i odezwał się:
- On i tak umierał, Lola...

Kate była pewna, że się przesłyszała. Że Vega nie sprowadził wszystkiego do hasła pod tytułem “to, co się tam wydarzyło, nie miało właściwie znaczenia”. Że nie stwierdził sekundę później, iż “przynajmniej na coś się przydał”. Niejasno rozumiała, że James prowadzi niebezpieczną grę, którą ostatecznie przegrała. Bo nie mogła nie zareagować.

A potem budowany tyle czasu, chwiejący się do tej pory emocjonalny pancerz rozpadł się wreszcie na kawałki. 
I straciła kontrolę.



Pierwszy na wierzch wypłynął zbyt długo tłumiony gniew barwiący jej zielone tęczówki błękitem - kolor jakże znany wszystkim korzystającym z biotycznych mocy.




***


- Majorze, myślę, że powinieneś udać się do hangaru promów.

Tym razem w głosie Jokera pojawiło się coś nowego. Zabrakło wcześniejszych żartobliwych nawoływań do zakładów dotyczących tego, kto wygra sparing czy też innych komentarzy na ów temat.

- Co jest? - zapytał przez radio Kaidan wstając jednocześnie z kanapy. Gdy pilot udzielał odpowiedzi, mężczyzna był już przy pokładowej windzie.
- Mamy problem.
- Czyżby Shepard przegrywała sparing? Boisz się o kasę, jaką na nią postawiłeś? - nie mógł sobie odpuścić ciętej ironii, szczególnie, że podejrzewał Moreau o jakiś rodzaj wybiegu, by zmusić go do powrotu na dół.
- O nie... nie. Wiem doskonale, na którego konia należy postawić - parsknął mimowolnie Joker, spoważniał jednak zaraz potem - Oczywiście, że wygrywa. Tyle, że jest naprawdę wściekła i zdecydowanie przestaliśmy mieć do czynienia ze sparingiem.
Kaidan uniósł brew do góry, ale nim zdążył zareagować, jego radio zatrzeszczało ponownie.
- Kaidan, nie widziałem jej jeszcze w takim stanie - dodał przyciszonym głosem Jeff -  Nawet po Horyzoncie... - urwał, odchrząknął i podjął wątek na nowo - Powinieneś tam zejść, bo albo rozniesie Normandię, albo Vegę. Kretyn niepotrzebnie ją dziś prowokował.
Alenko chcąc nie chcąc znieruchomiał na moment przy wciskaniu numeru pokładu na konsoli w windzie. Zdał sobie sprawę z tego, że pieprzony Horyzont zawsze będzie wracał do niego rykoszetem. Przez ułamek sekundy poczuł, jak wzbiera w nim gniew, ale szybko się od niego odciął. O swoich racjach i motywacjach będzie miał czas jeszcze rozmawiać, teraz trzeba było działać.
- Personel?
- Zajęty. Gdy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji, szybko przypomniały im się obowiązki.
- Reszcie przekaż, by zostali u siebie na stanowiskach. Ktoś zdążył zjechać na dół przede mną?
- Jeszcze nie. Ciebie pierwszego informuję o rozwoju wydarzeń, ale mogę...
- Nie. Im mniej, tym lepiej. Znasz ją.
Z radia dobiegło go ciężkie westchnienie.
- Witamy z powrotem na Normadnii, majorze. Powodzenia.

Kaidan jedynie parsknął z kpiną wychodząc z windy.





-------------

Nigdy tego nie robię, ale tym razem będzie wyjątek.
Dla Mary.

Zdolna cholero jedna, czekam na c.d. u Ciebie! ;)