VII.
“Przeprowadź tę istotę, Kalahiro, by mogła ci być towarzyszką, którą była i dla mnie”
Pendejo, pendejo, pendejo...!
Tak, był głupcem. Na co on do cholery się porwał?! A raczej na kogo! Psycholog od siedmiu boleści... no i ma za swoje. Będzie miał maldito nauczkę, pieprzoną nauczkę do końca życia!
Taką furię u Shepard widział tylko i wyłącznie podczas bezpośredniej walki w terenie. No... dobra. Nie całkiem. Tam doskonale wiedziała, jak ukierunkować swój gniew, aby zmienić go w pędzący adrenaliną motor zaplanowanych działań. Tutaj działo się... coś innego.
Oboje byli zlani potem, nie oszczędzali sił. Ona atakowała. On zachowywał defensywną postawę polegającą głównie na unikach i odbijaniu kierowanych ku niemu ciosów. Tylko raz użyła biotyki, zaraz po jego prowokacyjnych słowach. Miał szczęście, że wyładowała się na jednej ze skrzyń załadunkowych, a nie na nim. Najwyraźniej nie ufała sobie na tyle, by w pełni korzystać ze swych mocy.
Była piekielnie szybka, zbyt szybka jak dla niego i chyba tylko dzięki jej podświadomym wysiłkom pozwalała mu na jego uniki. Innego wytłumaczenia nie znajdował - bo chociaż w swej klasie był niezrównanym wojownikiem, to trening N7 oraz doświadczenie bitewne szturmowca wyraźnie pokazywało, kto jest lepszy w bezpośrednim starciu. Sytuacja najprawdopodobniej przedstawiałaby się zupełnie inaczej gdyby obrana przez James’a taktyka walki była inna.
- Walcz ze mną, do jasnej cholery! - wysyczała rozzłoszczona kobieta, gdy po raz kolejny odbił jej cios - Straciłeś rezon?! Masz to, czego chciałeś! Shepard, która nad sobą nie panuje, nie panuje nad niczym. Pieprzone rysy na lśniącej zbroi legendarnej wybawczyni! Walcz ze mną!
Vega nie trudził się odpowiedzią, skupiony całkowicie na obronie. W końcu popełnił błąd i jej pięść grzmotnęła go w szczękę, aż zadzwoniło mu w uszach. Potrząsnął głową i splunął krwią, po czym mruknął, zdyszany nie mniej od niej. Zwiększyli chwilowo dystans, krążąc wokół siebie niczym głodne zwierzęta.
- Traciłem ludzi. Ty również. Od tego nie uciekniesz, Lola.
- Nie mów mi o stratach, poruczniku - wycedziła lodowato zatrzymując się raptownie. Coś błysnęło w jej oczach, coś niemal namacalnego, fizycznego i... nieludzkiego. Przez kręgosłup mężczyzny przebiegł mimowolny dreszcz, a instynkt wojownika zaalarmował. Vega także stanął w miejscu, choć nie porzucił defensywnej postawy. Obserwował kobietę uważnie, gdy kontynuowała wypowiedź - Wiem o nich więcej... znacznie więcej, niż mógłbyś przypuszczać. Ilu straciłeś pod swoją komendą? Ile niewinnych ofiar masz na swoim rachunku? Straciłeś oddział. Część kolonii, którą miałeś przecież chronić. Zrobiłeś, co musiałeś, czyż nie? Poświęciłeś kumpli dla informacji, która ostatecznie okazała się bezużyteczna i nieistotna. Jakie to uczucie?
Mocno zbudowany, wysoki mężczyzna wydał z siebie mimowolny warkot. Wiedział, że Shepard mści się za jego prowokacje, jednak nie był w stanie powstrzymać rosnącego gniewu. Zacisnął pięści chcąc odzyskać pełne opanowanie. Milczał, w przeciwieństwie do niej.
- Warto było? Twoja pomyłka kosztowała niejedno życie.
- To nie była pomyłka...!
- Wiem. Jednak wciąż tak to widzisz, prawda? Ciągle zastanawiasz się, co mogłeś zrobić inaczej. Nikt by cię nie winił, gdybyś porzucił dane wówczas uznawane za cenne. Przez ich uzyskanie chciałeś uratować znacznie więcej istnień, czyż nie?
- Zrobiłem to, co musiałem. - syknął - Tak jak i ty w czasie, gdy z ramienia Cerberusa poleciałaś zniszczyć całą bazę Zbieraczy, przez co moje informacje przestały być aktualne. Rozmawialiśmy już o tym. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi tylko po to, by odwrócić swoją - lub moją - uwagę.
- Odwrócić? Nie. Nie, mój drogi. Pouczam cię jedynie. Wydaje ci się, że mnie znasz. Że możesz nacisnąć na odcisk i patrzeć, jak tańczę w rytm twej melodii. Nic z tego.
- Czyżby? Mam wrażenie, że całkiem nieźle mi to idzie do tej pory - odciął się natychmiast i chwilę potem uchylił się skutecznie przed prawym sierpowym wyrowadzonym przez nią. I znów krążyli wokół siebie - Lola. Fehl Prime jest dla mnie zamkniętym rozdziałem. Czy żałuję? Czy zmieniłbym coś, gdybym mógł? Nie zastanawiam się nad tym. Już nie. Odciąłem się. Jasne, echo czasem wraca - to normalne, ale pogrzebałem winę jakiś czas temu krótko po niesławnej szarży, którą lubisz mi czasem wypominać - jego głos nabrał silniejszego odcienia, a każde kolejne słowo brzmiało coraz bardziej dobitnie i mocniej od poprzedniego - Wiesz dlaczego? Bo to nic nie zmienia. Oni nie żyją. I nic na to nie poradzę. Tak samo, jak nie zmienisz faktu, że Thane Krios zginął. Nie działał ślepo, wiedział na co się porywa i jakie ma ograniczenia. Podjął decyzję i ryzyko, nie zmuszałaś go do niczego. Zachował się tak, jak każdy dobry żołnierz. I ty doskonale sobie zdajesz z tego sprawę.
Zatrzymała się gwałtownie. Poczuła, jak cała furia z niej umyka.
Miał rację. Miał cholerną rację. Nic nie mogła zrobić, by ochronić Thane’a przed śmiercią, wiedziała o tym.
Milczała, a znacznie wyższy od niej mężczyzna porzucił obronną postawę prostując się. Nie ponaglał jej, czekał.
- I chyba właśnie dlatego jest mi tak trudno się z tym pogodzić - szepnęła w końcu. James odniósł wrażenie, jakby nie zwracała się już do niego.
Shepard opuściła wzrok, by spojrzeć na swoje dłonie. Kłykcie nieco ją bolały od ciosów, które dosięgnęły żołnierza. Zdaje się, że raz czy dwa uderzyła go zdecydowanie mocniej, niż było to konieczne. Niepomna obserwującego ją wzroku młodszego mężczyzny uniosła ręce nieco wyżej, przyglądając się im.
Wciąż pamiętała, jak drżały, gdy usiłowały powstrzymać krwotok z rany jej ukochanego. Jak próbowały zaaplikować medi-żel. Jak trzęsły się, gdy unosiła pistolet chcąc zestrzelić zabójcę Kriosa uciekającego cytadelskim promem. Spudłowała wtedy. I zaklęła.
Chciała wrócić do Thane’a, który - choć śmiertelnie ranny - jeszcze trzymał się życia. Wciąż pamiętała jego zachrypnięte “Idź, Siha, idź. Nic mi nie jest. Dogoń go. Powstrzymaj, nim dotrze do pozostałych Radnych. Idź..”
Idź.
Idź?
Znów poczuła gniew, lecz innej odmiany. Ten wspinał się po jej przełyku i usadowił w gardle. Groził zmianą i odsłonięciem kolejnej bariery emocjonalnej.
Nie miała ochoty, by iść gdziekolwiek. Nagle miała kompletnie gdzieś Radę, Cytadelę i Cerberusa. Nawet pieprzonych Żniwiarzy i całą tę wojnę. Jak śmiał powiedzieć do niej “Idź”?! Zniknęła ikona ludzkości. Pierwsze ludzkie Widmo. Wybawczyni Rady, Cytadeli. Zabójczyni Suwerena, Niszczycielka bazy Zbieraczy. Wszystkie te dumne epitety i tytuły, które na dłuższą metę nie miały znaczenia. Zniknął żołnierz, dowódca. Zniknęła komandor Shepard i jej legendarny hart ducha.
Pozostała jedynie Kate - przerażona kobieta, która właśnie traciła kogoś, kogo kochała.
Znowu.
Chwycił ją za rękę, zmusił by spojrzała w jego bezdenne, całkowicie czarne oczy. Znacząco wychrypiał “Siha”, nic poza tym... ale pojęła.
Przywołała sławetną komandor Shepard spychając tym samym Kate poza strefę pojmowania - to w końcu nie Kate miała wygrać wojnę, prawda?
Resztę pamiętała już jako nieprzerwany ciąg wydarzeń zasnutych z lekka mgłą. Przez omni-klucz przesłała lokalizację rannego drella prosząc o jego natychmiastową ewakuację i udzielenie mu potrzebnej pomocy. A potem wyłączyła się emocjonalnie ruszając w ślad za agentem Cerberusa. Działała metodycznie, skutecznie. Ulica za ulicą, pomieszczenie za pomieszczeniem - byle dotrzeć na czas. Zabijała niemal mechanicznie, błyskawicznie - o czym prędko przekonali się żołnierze wrogiej formacji. Postawiła wyłącznie na swój instynkt i doświadczenie, wykalkulowany osąd sytuacji - tylko tak mogła dorwać Kai Lenga. Ilekroć wykonywała biotyczną szarżę w kierunku cerberusowych agentów, ilekroć celowała bronią w ich głowy, ilekroć unosiła pięść i wyzwalała biotykę do zadania silniejszego ciosu, ilekroć...
...za każdym razem widziała przed sobą Lenga. Była pewna, że go dorwie.
Że zdąży.
Nie zdążyła.
Opuściła dłonie. Miała nadzieję, że James nie zauważył, jak na nowo zaczynają drżeć.
Zauważył, lecz nie skomentował.
Przeniosła wzrok gdzieś na bok, by nie widział jej twarzy - co nie było szczególnie trudnym zadaniem zważywszy na jego zdecydowanie wyższą posturę.
Nie wiedział, jak powinien się zachować... dlatego milczał.
Czekał na coś, choć nie bardzo rozumiał, na co.
I zastanawiał się, czy czasem nie przeholował.
To był zły pomysł.
Pendejo.
- Kate, ja nie chc... - zakłopotany przełużającą się ciszą odezwał się wreszcie miękkim, przyciszonym tonem, lecz nie dane mu było skończyć. Wymówienie jej imienia było dla niego równie spontaniczne, co zaskakujące. Przerwała jego wypowiedź raptownie, na powrót patrząc mu w oczy. Zielone tęczówki były zimne, obce i odpychające.
- Nie. Dość. Nie ma Kate. Nie ma Sihy. Jest tylko pani komandor Shepard wraz z licznymi tytułami, których nigdy nie chciałam - głos kobiety stwardniał, porzucił wszelkie słabości. Żołnierz mógł dostrzec, jak cała postawa jego dowódcy się zmienia. Ramiona na nowo zesztywniały, kręgosłup wyprężył dumnie jej ciało. Uniosła brodę do góry i podjęła wątek. Mówiła wolno. Ważąc każde słowo, jak gdyby składała obietnicę - Ludzie pojawiają się i znikają. Odchodzą. Umierają. Nie mamy na to wpływu, racja. Mamy jednak wpływ na nasze czyny. I to nimi wygramy wojnę. Priorytety. Zapamiętaj to, poruczniku.
Nim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, Shepard skierowała się w stronę Kodiaka, w którego pobliżu leżała jej bluza, porzucona na króko po rozpoczęciu sparringu. Młody mężczyzna obserwował komandor w milczeniu - uznał, że powiedział już wystarczająco wiele. Nie podobał mu się co prawda ostateczny rezultat, ale przynajmniej chociaż trochę wyładowała nagromadzoną agresję.
Poniekąd osiągnął zatem sukces. Westchnął cicho i przejechał dłonią po swoim krótkim irokezie.
Nie był pewien, czy miałby na tyle cojones, by porywać się na podobną akcję w przyszłości.
Shepard podniosła bluzę, luźno zarzuciła ją sobie przez ramię i odwróciła się do Vegi.
- Mam jedną radę, jeśli zechcesz jej wysłuchać - rzekła pozornie spokojnie. Nie czekała jednak na jego zgodę - Jest banalna i starsza niż Żniwiarze. Nie trać czasu, James. W jakimkolwiek znaczeniu. Jeśli jest dla ciebie coś naprawdę ważnego, nie trać czasu. Szczególnie teraz.
- A ty? Na co teraz nie będziesz go tracić...? - zapytał, zaskakując zarówno ją, jak i samego siebie.
Dostrzegł, jak Kate uniosła kącik ust do góry w zagadkowym, aczkolwiek smutnym uśmiechu.
- Na rozpamiętywanie pewnej straty, jaką poniosłam niegdyś. I jaką poniosłam dziś. Już wystarczy.
Rzekłwszy to ruszyła w kierunku windy i dopiero teraz zobaczyła Kaidana znajdującego się nieopodal mechanicznych drzwi, opartego swobodnie o ścianę.
Ciekawe, jak długo tam stał.
I obserwował.
Nie dała po sobie poznać, jak bardzo jego widok ją zaskoczył. Gdyby dostrzegła go wcześniej, prawdopodobnie odczuwalny gniew jeszcze bardziej się by się wzmógł. Wolała nie myśleć, jakby zareagowała.
Stuknęła palcem w holograficzną konsolę windy przywołując ją na najniższy pokład. Nim weszła do wnętrza, rzuciła ostatnie spojrzenie na Alenkę.
Patrzył na nią, ale nie odezwał się ani słowem. Nie uśmiechnął się, nie skrzywił... nie zrobił kompletnie nic. Co najwyżej wyglądał na głęboko zadumanego.
Nagle poczuła się zupełnie wypalona, wyprana z uczuć.
I potwornie zmęczona.
Chwilę potem mechaniczne drzwi zasunęły się za nią z sykiem.