niedziela, 14 października 2012

VIII


VIII




“Proszę łaskawą boginię Arashu o jej boską protekcję nad Tobą – moim wojowniczym aniołem, moją Siha. Modlę się, by zapewniła Ci zwycięstwo w tej walce. By oświetliła Ci drogę przez nadchodzące ciemności. By dała Ci nadzieję, gdy wszystko wyda się stracone.”









Słońce paliło.
Pomarańczowy pył unosił się nad spękaną, suchą glebą o tej samej barwie.

Ze względu na fruwające drobiny w powietrzu zmuszeni zostali do wybrania pełnych hełmów z dodatkowymi filtrami i uszczelnieniem pancernych tkanin. Sama planeta zdawała się być bliźniaczo podobna do krogańskiej Tuchanki - tyle, że tutaj nieprzyjemny i ponury krajobraz nie był efektem powojennej destrukcji. Radioaktywne opary unosiły się co prawda, jednak przez swoje bardzo niskie stężenie nie stanowiły poważnego zagrożenia dla kogoś w pełnym opancerzeniu. Nawet bez hełmu można było przeżyć około doby bez większych reperkusji dla ludzkiego organizmu.

Adrenalina napędzała krew, przyśpieszone tętno niemal ogłuszało. Rozciagnęła usta w nieprzyjemnym uśmiechu nie zwiastującym nic dobrego. Wychyliła się nieznacznie zza skalnej osłony chcąc ocenić sytuację.

Przewaga wroga była niewielka; całe szczęście tym razem trafili na dość małą sforę pałętających się w okolicy zombie. Cybernetycznie zmodyfikowani martwi ludzie służyli Żniwiarzom za typowe armatnie mięso. Bezmózgie, dosłownie odarte z jakiegokolwiek człowieczeństwa istoty nie stanowiły szczególnego zagrożenia - pod warunkiem, że ich liczebność nie była znaczna. Przypominające pokraczne, wysuszone ludzkie truchła z błękitnymi nitkami światła pod skórą skupiły się przed wejściem do jaskini. Niczym zaklęte niewidzialną magią chwiały się nieznacznie, jak gdyby czekając na rozkazy.

Ich bezruch nie spodobał się Shepard. Wewnątrz groty było coś wartego uwagi Żniwiarzy, czuła to. I ta dziwna, zupełnie niepodobna do martwiaków cisza.

Komunikator umiejscowiony w jej hełmie zniekształcił mechanicznie głos Kaidana:
- Pani komandor, według sygnału alarmowego zaginiony oddział Przymierza, znajduje się... przed nami.
Skrzywiła się.
- Przypomnijcie mi, po jaką cholerę my tutaj w ogóle jesteśmy? - zapytała cierpko.
- Oddział Epsilon...
- To było retoryczne pytanie, poruczniku - przerwała niemal natychmiast wypowiedź Vegi - Ja rozumiem, że nie powinnam być wybredna jeśli chodzi o pozyskiwanie sojuszników i tak dalej, ale skoro nie dali znaku życia od tygodnia, to najprawdopodobniej już nie żyją. Bezsensownie tracimy tylko czas.

Zapadła wymowna cisza.

Kate dałaby sobie głowę uciąć, że mężczyźni sugestywnie wymienili spojrzenia za jej plecami. Wiedziała, dlaczego. Nie dlatego, że się z nią nie zgadzali co do ostatniego stwierdzenia. Żadne z nich nie spodziewało się odnaleźć żywego żołnierza. I też nie dlatego, iż myśl o utraconych towarzyszach broni była najzwyczajniej w świecie niemiła.

Nie.

Do tej pory w jej słowniku nie istniało określenie tracimy czas. Szczególnie, jeśli chodziło czyjeś życie. Tak zimne i wykalkulowane podejście było zupełnie do niej niepodobne.

Schowała się ponownie, bokiem przytulając się do kamiennej ścianki, za którą stała. Przeniosła wzrok na swoich strategicznie rozmieszczonych kompanów ukrywających się za podobnymi osłonami.
Nie widziała ich twarzy skrytych pod hełmami, ale nie miała wątpliwości, że byli zmęczeni. Ona była. Dotarcie do celu zajęło im ponad połowę dnia - a przecież Cortez wysadził ich tak blisko, jak się dało. Skan terenu z poziomu promu wykazał zadziwiająco liczne sygnatury piechotnych jednostek Żniwiarzy rozsianych w okolicy - byli zbyt nieregularnie rozmieszczeni, by móc niepostrzeżenie wylądować bliżej sygnału alarmowego. Głównymi siłami były przeważnie zombie, czasem kanibale i okazyjnie grasanci.

Nie podobała jej się ta misja. Przeczucie, że pakują się w coś paskudnego kazała jej zachowywać ostrożność i z tego względu angażowanie się do czynnej walki zredukowała do absolutnego minimum.  Osobiście nie cierpiała tego typu podchodów, omijania i zachowywania dystansu - była szturmowcem i uwielbiała bezpośrednie konfrontacje. Czuła jednak, że czas na ryzykowne zagrania jeszcze przyjdzie.
Uniosła kącik ust do góry, zupełnie nieświadomie.
Starcia, których nie udało się uniknąć okazały się przynajmniej na tyle intensywne, że nie narzekała na głos.

- Dobra, panowie. Jesteśmy na półmetku, to ostatnia grupa. Przywitajmy się z chłopakami, wyłączmy ten cholerny sygnał i miejmy już to z głowy. Jestem głodna i marzy mi się prysznic - nasada nosa zmarszczyła się nieco,  gdy na twarzy kobiety pojawił się nieprzyjemny, wojowniczy grymas zniecierpliwienia.
- Tentadora... - odezwał się James na wpół rozbawionym, na wpół rozmarzonym głosem. Kaidan mruknął coś niewyraźnie pod nosem.

Pierwsza ruszyła - zwyczajowo - Shepard. Nim oderwała się od ściany, na ułamek sekundy zamknęła powieki. Nabrała głęboko powietrza w płuca wyciszając się. Skupiając się. Wiedziała, że błękitne smugi otuliły jej ciało, a jej oczy przestały być zielone. Uniosła powieki i - jak zwykle - odniosła wrażenie, jakby czas zaczął zwalniać.
Kochała to uczucie. Kochała moc, jaką w sobie czuła i kochała dobrze wykorzystany element zaskoczenia. Nie, żeby martwiaki były  w stanie go docenić.
Nieważne.

Z mściwym pomrukiem rzuciła się naprzód. Biotyczna szarża niemal natychmiast przeniosła ją do grupy zombiaków - Kate zdążyła jeszcze poczuć jakże znane jej charakterystyczne mrowienie, kiedy przenikała przez skalną osłonę. Było w tym doznaniu coś specyficznego - tak, jakby błękitna aura stawała sie przedłużeniem jej zmysłów, równie odczuwalna jak najzwyklejszy dotyk opuszkami palców.

Jej niespodziewany atak był na tyle silny, by trójkę najbliższych martwiaków cisnęło niczym szmaciane lalki. Gdy tylko Shepard wyszła z szarży, wybuch kriogeniczny Kaidana zamroził pobliską czwórkę zombi.
Kate była w swoim żywiole.
Niemal natychmiast ruszyła ku skutym lodem wynaturzeniom i z triumfującym okrzykiem wyskoczyła do góry tylko po to, by zaraz opaść na kolano z dłonią opartą przed sobą. Wybuch niebieskiej fali pomknął od kobiety w każdą stronę i roztrzaskał wątpliwej urody błyszczące rzeźby. Zwinnie podniosła się i odwróciła na pięcie, gotowa do konfrontacji z pozostałą - ostatnią już - dwójką martwiaków.
Rozległy się donośne, znane jej huki wystrzałów z porucznikowej broni i...
...było już po wszystkim.

Wyprostowała się i teatralnym gestem starła z naramiennika czarną posokę będącą pozostałością po jednym z martwiaków. Skrzywiła się, a jej obrzydzenie odbiło się w głosie.
- To zawsze tak śmierdzi. Fuj.
- Jakbyś trzymała dystans i - dla odmiany - potraktowała ich chociażby z fali uderzeniowej, nie wspominając już o normalnej broni... - zauważył cierpko Kaidan podchodząc wraz z Jamesem bliżej. Nie dokończył wypowiedzi, pozostawił ją w zawieszeniu - nie ulegało jednak wątpliwości, że z jakiś powodów był niezadowolony.
Kate uniosła brew do góry, czego oczywiście nie mógł zobaczyć ze względu na noszony przez obojga hełm. Oparła dłonie o biodra i przerzuciła ciężar ciała bardziej na lewą stronę.
- Majorze, czyżbyś miał zastrzeżenia odnośnie mojej taktyki?
- Pani komandor, czasem bardziej rozważne działanie jest korzystniejsze. Biorąc pod uwagę fakt, że nie wiemy, co nas jeszcze czeka do punktu zbiornego, zalecałbym większą powściągliwość i mniej brawury - kobiecie nie spodobał się szczególny ton, jakim wypowiedział jej rangę. Jak gdyby próbował jej dopiec, zirytowany, że powołuje się na łańcuch dowodzenia.
Zamrugała, zupełnie zaskoczona.
A potem poczuła irytację, która z łatwością mogła zmienić się w gniew.
- ...słucham? - wycedziła lodowato.
- Hombre, ważny jest efekt... - Vega spróbował się wtrącić, wyraźnie zakłopotany niespodziewanie dziwną, ciężką atmosferą, jaka zapadła. Wyglądało jednak na to, że żadne z pozostałej stojącej naprzeciw siebie dwójki kompletnie nie zwraca nań uwagi.
- Nadmiernie korzystasz z biotyki, Kate - stwierdził twardo Alenko. Wydawał się być zupełnie nieporuszony reakcją kobiety.
- To ja ten.. tego.. sprawdzę... - James nie sprecyzował, co dokładnie chce sprawdzić. Obrócił się na pięcie i odszedł kilka kroków dalej mamrocząc coś o cojones.
- Majorze - syknęła Shepard dość jednoznacznie podkreślając rangę mężczyzny stojącego przed nią - Jakoś do tej pory nie kwestionowałeś mojego stylu walki, ani też wydawanych przeze mnie rozkazów. To po pierwsze. Po drugie - chciałabym ci przypomnieć... majorze... że póki co samej walki jako takiej nie mieliśmy specjalnie wiele. Zatem, moje pytanie brzmi - o co ci do jasnej cholery chodzi, Alenko?

Kaidan milczał dłuższą chwilę. Napięcie stało się niemal namacalne - oboje byli świadomi faktu, że ich krótka konwersacja w niespodziewany sposób przeniosła się na zupełnie inny, osobisty wymiar. Gdy mężczyzna wreszcie otworzył usta, aby odpowiedzieć - przerwał mu nieoczekiwany dźwięk. Głuchy, głęboki warkot wprawił ziemię w krótkie, lecz wyczuwalne drżenie.

Kolejne wydarzenia potoczyły się w mgnieniu oka.

Równie nieprzyjemny, co zaskakujący odgłos nasilił się. Kate stała tyłem do jaskini, jednak na stłumiony i ostrzegawczy okrzyk zaskoczenia stojącego przed nią Alenko odwróciła się natychmiast dobywając ulubioną Szarańczę VII. Nie była jednak przygotowana na porażający pisk, znacznie głośniejszy od tych wydawanych przez banshee. Pistolet maszynowy bezwiednie wypadł z jej dłoni, te zaś uniosła i przyłożyła do hełmu na wysokość uszu. Jej tarcze pancerza zamigotały, błysnęły silniej i z nieprzyjemnym zgrzytem wyładowały się. Na zewnętrznej warstwie przezroczystej osłony hełmu pojawiły się delikatne rysy, a podłączona elektronika wyraźnie zaczęła szwankować: interfejs HUD’a zaczął mrugać, wyświetlać bezsensowne zlepki tekstu i bezskutecznie namierzać potencjalny cel do ataku.

Shepard zachwiała się kompletnie oszołomiona. Odczuwane zawroty głowy i mdłości zupełnie ją zdezorientowały. Na wpół świadomie zdawała sobie sprawę, że ów porażający skowyt jest winien wszystkiemu, co się z nią działo. Wibrujący wrzask zaczął bardzo powoli tracić na natężeniu, co jednak nie przyniosło spodziewanej ulgi. Komandor poczuła się tak, jak gdyby na jej potyliczną część głowy wywarto ogromny, bolesny nacisk. Niemal w tym samym momencie charakterystyczne błękitne płomienie otoczyły jej ciało w biotycznym samozapłonie - nie uczyniły jej krzywdy, lecz wywołały niekontrolowaną szarżę przenosząc kobietę do wnętrza jaskini.

Z bolesnym okrzykiem pełnym zaskoczenia upadła na jedno kolano. Zamroczona z trudem zmusiła swoje ciało do powstania i chwiejnego półobrotu, by spojrzeć na swoich podwładnych.

Ultramarynowe elementy pancerza Alenko nieregularnie powlekały błękitne pasma biotycznej bariery. Mężczyzna klęczał i również trzymał się za hełm. Nawet z tej odległości Shepard mogła dostrzeć, że i jego HUD kompletnie oszalał. James zdawał się być w najlepszej formie - elektronika jego pancerza co prawda też wydawała się szwankować, ale jako jedyny stał dość pewnie na nogach.

Czas wydłużył się.

Świat zdawał się zwalniać swój bieg - wrażenie nie tak zupełnie obce dla szturmowca. Przypominało to, jakie odczuwała przy wchodzeniu w szarżę - tyle, że obecne trwało nieporównywalnie dłużej. Serce kobiety niemal podeszło pod gardło.  

Dźwięk tracił na sile.

Kate widziała, jak Vega rzuca się w kierunku jaskini, w jej kierunku - jego ruchy były jednak przedziwnie ociężałe i nienaturalnie powolne. Bariera Kaidana znów zamigotała, lecz nie wyładowała się - Kate przypuszczała, że wrzask stracił swój zasięg i tym samym destruktywną moc. Mężczyzna zaczął wstawać poruszając się przy tym równie mozolnie, co porucznik.

Ból u podstawy czaszki nasilił się.
Skowyt zanikał, zamiast niego pojawił się inny, głęboki ton.

Czas przyśpieszył.

Niski dźwięk przeistoczył się w głos James’a. Trudno było zrozumieć sens tego, co krzyczał, gdyż interkom trzeszczał niemiłosiernie, wyraźnie uszkodzony. Porucznik biegł i jednocześnie wskazywał coś ponad głową kobiety - ta zaś uniosła bezwiednie głowę w stronę wskazanego kierunku. Liczne skalne rogi umiejscowione na sklepieniu wejścia dygotały - Shepard przez niekontrolowaną szarżę prawdopodobnie naruszyła strukturę ich podstawy.

Kwestia sekund.

Głośne trzaski zagłuszyły dźwięki otoczenia, a sklepienie zdawało się odrywać płatami i chybotliwe rogi runęły w dół. Kate instynktownie uniosła dłonie do góry w pierwotnym odruchu ochrony - próbowała rzucić impulsem biotycznym by utrzymać chociaż część zagrożenia w górze. Zapłonęła błękitem jedynie na ułamek sekundy, ból głowy stał się nie do zniesienia i... biotyka odmówiła jej posłuszeństwa zupełnie znikając, pozostawiając nasilające się mdłości. Z przerażeniem dostrzegła, jak skalne kawałki mkną ku niej - i co najgorsze, kobieta kompletnie nie mogła się ruszyć.

“Czyli tak właśnie będzie wyglądała moja śmierć?” pomyślała mimowolnie z nagłym, zaskakującym spokojem.

Błękit znów zapłonął i niemal w ostatnim momencie utrzymał część bezpośredniego niebezpieczeństwa. Reszta spadła w dół i fragmentarycznie roztrzaskując się o podłoże częściowo zasłoniły wejście jaskini. Kate zaś jak zahipnotyzowana obserwowała niepewne pole masy okalające rogi wiszące nad nią. Zdążyła jeszcze przenieść spojrzenie na majora.
Chwiał się, lecz stał. Rękę miał wyciagniętą do przodu, a charakterystyczna barwa płonęła  mglistą, niestabilną aurą wokół niego. W mgnieniu oka Kate zdała sobie sprawę z faktu, że Alenko przekracza granice własnych biotycznych możliwości - niewiele mniej nadwyrężonych, co jej.

I czas się skończył.

James nie zdążył dobiec, zabrakło mu ledwie kilka sekund.
Kaidan opadł z sił i nie był w stanie dłużej już utrzymywać skał w powietrzu.

Jedyne, co mogli zrobić, to bezsilnie patrzeć, jak sklepienie opada na Shepard, a wyrzucone chwilę potem resztki roztrzaskanych rogów zasypują wejście do jaskini.

A potem była cisza.
Głucha, niespodziewana.



I martwa.

piątek, 28 września 2012

VII


VII.

“Przeprowadź tę istotę, Kalahiro, by mogła ci być towarzyszką, którą była i dla mnie”







Pendejo, pendejo, pendejo...!
Tak, był głupcem. Na co on do cholery się porwał?! A raczej na kogo! Psycholog od siedmiu boleści... no i ma za swoje. Będzie miał maldito nauczkę, pieprzoną nauczkę do końca życia!
Taką furię u Shepard widział tylko i wyłącznie podczas bezpośredniej walki w terenie. No... dobra. Nie całkiem. Tam doskonale wiedziała, jak ukierunkować swój gniew, aby zmienić go w pędzący adrenaliną motor zaplanowanych działań. Tutaj działo się... coś innego.

Oboje byli zlani potem, nie oszczędzali sił. Ona atakowała. On zachowywał defensywną postawę polegającą głównie na unikach i odbijaniu kierowanych ku niemu ciosów. Tylko raz użyła biotyki, zaraz po jego prowokacyjnych słowach. Miał szczęście, że wyładowała się na jednej ze skrzyń załadunkowych, a nie na nim. Najwyraźniej nie ufała sobie na tyle, by w pełni korzystać ze swych mocy.

Była piekielnie szybka, zbyt szybka jak dla niego i chyba tylko dzięki jej podświadomym wysiłkom pozwalała mu na jego uniki. Innego wytłumaczenia nie znajdował - bo chociaż w swej klasie był niezrównanym wojownikiem, to trening N7 oraz doświadczenie bitewne szturmowca wyraźnie pokazywało, kto jest lepszy w bezpośrednim starciu. Sytuacja najprawdopodobniej przedstawiałaby się zupełnie inaczej gdyby obrana przez James’a taktyka walki była inna.

- Walcz ze mną, do jasnej cholery! - wysyczała rozzłoszczona kobieta, gdy po raz kolejny odbił jej cios - Straciłeś rezon?! Masz to, czego chciałeś! Shepard, która nad sobą nie panuje, nie panuje nad niczym. Pieprzone rysy na lśniącej zbroi legendarnej wybawczyni! Walcz ze mną!

Vega nie trudził się odpowiedzią, skupiony całkowicie na obronie. W końcu popełnił błąd i jej pięść grzmotnęła go w szczękę, aż zadzwoniło mu w uszach. Potrząsnął głową i splunął krwią, po czym mruknął, zdyszany nie mniej od niej. Zwiększyli chwilowo dystans, krążąc wokół siebie niczym głodne zwierzęta.
- Traciłem ludzi. Ty również. Od tego nie uciekniesz, Lola.
- Nie mów mi o stratach, poruczniku - wycedziła lodowato zatrzymując się raptownie. Coś błysnęło w jej oczach, coś niemal namacalnego, fizycznego i... nieludzkiego. Przez kręgosłup mężczyzny przebiegł mimowolny dreszcz, a instynkt wojownika zaalarmował. Vega także stanął w miejscu, choć nie porzucił defensywnej postawy. Obserwował kobietę uważnie, gdy kontynuowała wypowiedź  - Wiem o nich więcej... znacznie więcej, niż mógłbyś przypuszczać. Ilu straciłeś pod swoją komendą? Ile niewinnych ofiar masz na swoim rachunku? Straciłeś oddział. Część kolonii, którą miałeś przecież chronić. Zrobiłeś, co musiałeś, czyż nie? Poświęciłeś kumpli dla informacji, która ostatecznie okazała się bezużyteczna i nieistotna. Jakie to uczucie?

Mocno zbudowany, wysoki mężczyzna wydał z siebie mimowolny warkot. Wiedział, że Shepard mści się za jego prowokacje, jednak nie był w stanie powstrzymać rosnącego gniewu. Zacisnął pięści chcąc odzyskać pełne opanowanie. Milczał, w przeciwieństwie do niej.

- Warto było? Twoja pomyłka kosztowała niejedno życie.
- To nie była pomyłka...!
- Wiem. Jednak wciąż tak to widzisz, prawda? Ciągle zastanawiasz się, co mogłeś zrobić inaczej. Nikt by cię nie winił, gdybyś porzucił dane wówczas uznawane za cenne. Przez ich uzyskanie chciałeś uratować znacznie więcej istnień, czyż nie?
- Zrobiłem to, co musiałem. - syknął - Tak jak i ty w czasie, gdy z ramienia Cerberusa poleciałaś zniszczyć całą bazę Zbieraczy, przez co moje informacje przestały być aktualne.  Rozmawialiśmy już o tym. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi tylko po to, by odwrócić swoją - lub moją - uwagę.
- Odwrócić? Nie. Nie, mój drogi. Pouczam cię jedynie. Wydaje ci się, że mnie znasz. Że możesz nacisnąć na odcisk i patrzeć, jak tańczę w rytm twej melodii. Nic z tego.
- Czyżby? Mam wrażenie, że całkiem nieźle mi to idzie do tej pory - odciął się natychmiast i chwilę potem uchylił się skutecznie przed prawym sierpowym wyrowadzonym przez nią. I znów krążyli wokół siebie - Lola. Fehl Prime jest dla mnie zamkniętym rozdziałem. Czy żałuję? Czy zmieniłbym coś, gdybym mógł? Nie zastanawiam się nad tym. Już nie. Odciąłem się. Jasne, echo czasem wraca - to normalne, ale pogrzebałem winę jakiś czas temu krótko po niesławnej szarży, którą lubisz mi czasem wypominać - jego głos nabrał silniejszego odcienia, a każde kolejne słowo brzmiało coraz bardziej dobitnie i mocniej od poprzedniego - Wiesz dlaczego? Bo to nic nie zmienia. Oni nie żyją. I nic na to nie poradzę. Tak samo, jak nie zmienisz faktu, że Thane Krios zginął. Nie działał ślepo, wiedział na co się porywa i jakie ma ograniczenia. Podjął decyzję i ryzyko, nie zmuszałaś go do niczego. Zachował się tak, jak każdy dobry żołnierz. I ty doskonale sobie zdajesz z tego sprawę.

Zatrzymała się gwałtownie. Poczuła, jak cała furia z niej umyka.
Miał rację. Miał cholerną rację. Nic nie mogła zrobić, by ochronić Thane’a przed śmiercią, wiedziała o tym.
Milczała, a znacznie wyższy od niej mężczyzna porzucił obronną postawę prostując się. Nie ponaglał jej, czekał.

- I chyba właśnie dlatego jest mi tak trudno się z tym pogodzić - szepnęła w końcu. James odniósł wrażenie, jakby nie zwracała się już do niego.

Shepard opuściła wzrok, by spojrzeć na swoje dłonie. Kłykcie nieco ją bolały od ciosów, które dosięgnęły żołnierza. Zdaje się, że raz czy dwa uderzyła go zdecydowanie mocniej, niż było to konieczne. Niepomna obserwującego ją wzroku młodszego mężczyzny uniosła ręce nieco wyżej, przyglądając się im.

Wciąż pamiętała, jak drżały, gdy usiłowały powstrzymać krwotok z rany jej ukochanego. Jak próbowały zaaplikować medi-żel. Jak trzęsły się, gdy unosiła pistolet chcąc zestrzelić zabójcę Kriosa uciekającego cytadelskim promem. Spudłowała wtedy. I zaklęła.
Chciała wrócić do Thane’a, który - choć śmiertelnie ranny - jeszcze trzymał się życia. Wciąż pamiętała jego zachrypnięteIdź, Siha, idź. Nic mi nie jest. Dogoń go. Powstrzymaj, nim dotrze do pozostałych Radnych. Idź..”

Idź.
Idź?

Znów poczuła gniew, lecz innej odmiany. Ten wspinał się po jej przełyku i usadowił w gardle. Groził zmianą i odsłonięciem kolejnej bariery emocjonalnej.

Nie miała ochoty, by iść gdziekolwiek. Nagle miała kompletnie gdzieś Radę, Cytadelę i Cerberusa. Nawet pieprzonych Żniwiarzy i całą tę wojnę. Jak śmiał powiedzieć do niej “Idź”?! Zniknęła ikona ludzkości. Pierwsze ludzkie Widmo. Wybawczyni Rady, Cytadeli. Zabójczyni Suwerena, Niszczycielka bazy Zbieraczy. Wszystkie te dumne epitety i tytuły, które na dłuższą metę nie miały znaczenia. Zniknął żołnierz, dowódca. Zniknęła komandor Shepard i jej legendarny hart ducha.
Pozostała jedynie Kate - przerażona kobieta, która właśnie traciła kogoś, kogo kochała.

Znowu.

Chwycił ją za rękę, zmusił by spojrzała w jego bezdenne, całkowicie czarne oczy. Znacząco wychrypiał “Siha”, nic poza tym... ale pojęła.
Przywołała sławetną komandor Shepard spychając tym samym Kate poza strefę pojmowania - to w końcu nie Kate miała wygrać wojnę, prawda?
 
Resztę pamiętała już jako nieprzerwany ciąg wydarzeń zasnutych z lekka mgłą. Przez omni-klucz przesłała lokalizację rannego drella prosząc o jego natychmiastową ewakuację i udzielenie mu potrzebnej pomocy.  A potem wyłączyła się emocjonalnie ruszając w ślad za agentem Cerberusa. Działała metodycznie, skutecznie. Ulica za ulicą, pomieszczenie za pomieszczeniem - byle dotrzeć na czas. Zabijała niemal mechanicznie, błyskawicznie - o czym prędko przekonali się żołnierze wrogiej formacji. Postawiła wyłącznie na swój instynkt i doświadczenie, wykalkulowany osąd sytuacji - tylko tak mogła dorwać Kai Lenga. Ilekroć wykonywała biotyczną szarżę w kierunku cerberusowych agentów, ilekroć celowała bronią w ich głowy, ilekroć unosiła pięść i wyzwalała biotykę do zadania silniejszego ciosu, ilekroć...
...za każdym razem widziała przed sobą Lenga. Była pewna, że go dorwie.
Że zdąży.

Nie zdążyła.

Opuściła dłonie. Miała nadzieję, że James nie zauważył, jak na nowo zaczynają drżeć.

Zauważył, lecz nie skomentował.

Przeniosła wzrok gdzieś na bok, by nie widział jej twarzy - co nie było szczególnie trudnym zadaniem zważywszy na jego zdecydowanie wyższą posturę.
Nie wiedział, jak powinien się zachować... dlatego milczał.
Czekał na coś, choć nie bardzo rozumiał, na co.
I zastanawiał się, czy czasem nie przeholował.
To był zły pomysł.
Pendejo.

- Kate, ja nie chc... - zakłopotany przełużającą się ciszą odezwał się wreszcie miękkim, przyciszonym tonem, lecz nie dane mu było skończyć. Wymówienie jej imienia było dla niego równie spontaniczne, co zaskakujące. Przerwała jego wypowiedź raptownie, na powrót patrząc mu w oczy. Zielone tęczówki były zimne, obce i odpychające.

- Nie. Dość. Nie ma Kate. Nie ma Sihy. Jest tylko pani komandor Shepard wraz z licznymi tytułami, których nigdy nie chciałam - głos kobiety stwardniał, porzucił wszelkie słabości. Żołnierz mógł dostrzec, jak cała postawa jego dowódcy się zmienia. Ramiona na nowo zesztywniały, kręgosłup wyprężył dumnie jej ciało. Uniosła brodę do góry i podjęła wątek. Mówiła wolno. Ważąc każde słowo, jak gdyby składała obietnicę - Ludzie pojawiają się i znikają. Odchodzą. Umierają. Nie mamy na to wpływu, racja. Mamy jednak wpływ na nasze czyny. I to nimi wygramy wojnę. Priorytety. Zapamiętaj to, poruczniku.

Nim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, Shepard skierowała się w stronę Kodiaka, w którego pobliżu leżała jej bluza, porzucona na króko po rozpoczęciu sparringu. Młody mężczyzna obserwował komandor w milczeniu - uznał, że powiedział już wystarczająco wiele. Nie podobał mu się co prawda ostateczny rezultat, ale przynajmniej chociaż trochę wyładowała nagromadzoną agresję.
Poniekąd osiągnął zatem sukces. Westchnął cicho i przejechał dłonią po swoim krótkim irokezie.
Nie był pewien, czy miałby na tyle cojones, by porywać się na podobną akcję w przyszłości.

Shepard  podniosła bluzę, luźno zarzuciła ją sobie przez ramię i odwróciła się do Vegi.

- Mam jedną radę, jeśli zechcesz jej wysłuchać - rzekła pozornie spokojnie. Nie czekała jednak na jego zgodę - Jest banalna i starsza niż Żniwiarze. Nie trać czasu, James. W jakimkolwiek znaczeniu. Jeśli jest dla ciebie coś naprawdę ważnego, nie trać czasu. Szczególnie teraz.

- A ty? Na co teraz nie będziesz go tracić...? - zapytał, zaskakując zarówno ją, jak i samego siebie.

Dostrzegł, jak Kate uniosła kącik ust do góry w zagadkowym, aczkolwiek smutnym uśmiechu.

- Na rozpamiętywanie pewnej straty, jaką poniosłam niegdyś. I jaką poniosłam dziś. Już wystarczy.

Rzekłwszy to ruszyła w kierunku windy i dopiero teraz zobaczyła Kaidana znajdującego się nieopodal mechanicznych drzwi, opartego swobodnie o ścianę.

Ciekawe, jak długo tam stał.
I obserwował.

Nie dała po sobie poznać, jak bardzo jego widok ją zaskoczył. Gdyby dostrzegła go wcześniej, prawdopodobnie odczuwalny gniew jeszcze bardziej się by się wzmógł. Wolała nie myśleć, jakby zareagowała.

Stuknęła palcem w holograficzną konsolę windy przywołując ją na najniższy pokład. Nim weszła do wnętrza, rzuciła ostatnie spojrzenie na Alenkę.
Patrzył na nią, ale nie odezwał się ani słowem. Nie uśmiechnął się, nie skrzywił... nie zrobił kompletnie nic. Co najwyżej wyglądał na głęboko zadumanego.

Nagle poczuła się zupełnie wypalona, wyprana z uczuć.
I potwornie zmęczona.

Chwilę potem mechaniczne drzwi zasunęły się za nią z sykiem.



poniedziałek, 3 września 2012

VI [również na surowo i (jeszcze) bez korekty]


„Amonkiro, Panie Myśliwych, spraw by ręka mi nie zadrżała, bym strzelał celnie i poruszał się szybko. A w najgorszym wypadku spraw aby mi wybaczono.”






Jego oddech wyraźnie przyśpieszył.


Zamarkował. Wyprowadził wyuczony cios.
Był dobry, nawet cholernie dobry.
Tyle, że ona była lepsza.


Zwiodła go. Spudłował i przy okazji oberwał w żebra. Ze spóźnionym refleksem odskoczył w bok i uśmiechnął się szerzej specyficznym grymasem typowym dla walczącego wojownika. W tym tańcu nie było rang ani podziału na płeć. Pod tym względem - teraz - byli dla siebie równi.
Adrenalina robiła swoje. Mknąc żyłami wyznaczała rytm, pobudzała mięśnie i ścięgna do doskonałej, harmonijnej pracy. Świat wokół przestawał mieć znaczenie. Liczyło się tu i teraz. Współzawodnictwo, pragnienie wygranej. Chęć wyładowania wszystkich tych uczuć, które nie miały werbalnej odmiany.


Na samym początku Kate pilnowała się. Walka nie odbiegała wówczas od typowego sparingu, zachowywała charakter szkoleniowy. Vega drażnił się z nią, celowo podpuszczając i prowokując do opuszczenia gardy - tej emocjonalnej. Shepard doskonale sobie zdawała sprawę z pobudek postępowania porucznika i z przykrością musiała przyznać - że powoli, lecz efektywnie osiągał sukces. To, co tak usilnie próbowała zachować gdzieś głęboko w sobie, zamieść pod przysłowiowy dywan i zapomnieć - zaczynało wypływać na zewnątrz.
Traciła kontrolę.


- Lola, nie starasz się. Tracisz formę - zakpił postawny młody żołnierz, gdy bez większego wysiłku wykonał skuteczny unik - Stać cię na więcej.
- Oczywiście, że stać mnie na więcej, mój drogi - zironizowała i dodała kąśliwie - Tyle, że moje “więcej” jest równorzędne z twoim twardym lądowaniem na macie.
- Czyżby? A może po prostu nie jesteś tak dobra, jak ci się wydaje? Może nie jesteś w stanie podołać wszystkiemu? - James wiedział, że cholernie ryzykuje próbując wpłynąć na kobietę w ten sposób, ale skoro wpakował się w tę sytuację na własne życzenie... nie zamierzał odpuszczać.
- Próbujesz mi coś powiedzieć, Vega? Naprawdę sądzisz, że tak prymitywna prowokacja na mnie zadziała? - riposta rudowłosej zabrzmiała pewnie, jednak znacznie mniej perfekcyjnie wyprowadziła nowy cios, który nie dosiegnął celu. Jej podwładny natychmiast wykorzystał sytuację. Odbicie sunącej ku jego twarzy pięść płynnie zmienił w typową dźwignię chwytając nadgarstek atakującej, następnie obrócił się błyskawicznie i podcinając tym samym kobietę przerzucił ją nad sobą. Upadek zamortyzowała ćwiczebna mata wojskowa.
Vega pochylił się nad Kate i wyszczerzył szelmowsko zęby.
- Wspominałaś coś o twardym lądowaniu...?
Prychnęła zirytowana i chwyciła wyciągniętą ku niej dłoń. Częściowo podniosła się, nie skorzystała  jednak w pełni z oferowanej pomocy. Wyprowadziła kontratak próbując wykorzystać ciężar przeciwnika na własną korzyść i zmusić go tym samym do zbicia z nóg. I być może osiągnęłaby sukces gdyby nie fakt, że James spodziewał się podobnej reakcji  i nie dał się zmylić. W efekcie czego zamiast spektakularnego odzyskania pełnej kontroli zaliczyła matę po raz kolejny.


Leżąc na plecach i oddychając ciężko zaklęła siarczyście. I zaraz potem znowu, podwójnie rozzłoszczona nie tyle samą porażką, co faktem, iż tak łatwo daje się wyprowadzić z równowagi. James miał rację. Nie starała się specjalnie w walce; pozwalała na to, by emocje brały nad nią górą. Gdzie się podział ten  legendarny spokój komandor Shepard? Jej niezniszczalna determinacja? Przymknęła powieki próbując pozbierać do kupy to, co się z nią właśnie działo.

Vega tym razem odpuścił sobie jakiekolwiek komentarze. Zamiast tego skrzyżował ramiona bacznie obserwując leżącą. Nie do końca wiedział, jak powinien się teraz zachować - podświadomie jednak rozumiał, że obecna przerwa w sparingu jest czymś więcej niż po prostu... krótkim odpoczynkiem po pół godzinnym treningu. Po dłuższej chwili kucnął przy kobiecie i szepnął niepewnie:
- Przykro mi, Lola. Naprawdę mi przykro.
Nie musiał precyzować.


Echo ostatniej misji przygniotło Kate migawkami wspomnień, których nie była w stanie wyprzeć.



- Wieża, tu Normandia. Zmierzamy do hangaru 1-4 w Okręgu Zakera. Czy mamy zgodę na zejście?
To był pierwszy wyraźny sygnał na to, że coś jest nie tak. A przecież Kate miała spotkać się na Cytadeli z salariańskim członikiem Rady, Valernem. Joker wezwał Shepard na mostek i przy niej próbował nawiązać połączenie z funkcjonariuszem portowym Przymierza. Bezskutecznie.
- Co się tam dzieje, u diabła? - zniecierpliwienie Jeffa zamieniło się w słyszalny w głosie pilota niepokój - Nawet gdyby na stacji była awaria, to uruchomione zostałyby systemy zapasowe. Mam złe przeczucia. Sprawdzam awaryjne kanały komunikacyjne... - Moreau umilkł na chwilę, po czym z większą werwą zwrócił się do swojego komunikatora - Hej! Tak, mówi Joker. Aha. Tak... co ty nie powiesz. Pani komandor, wiadomość od Thane’a. Mówi, że to ważne. Myślę, że zechcesz tego wysłuchać.
Skinęła głową. Nie dała po sobie poznać, jak bardzo jest zaskoczona rozmówcą pilota.
- Połącz go.
- Siha - głęboki, charakterystycznie niski ton głosu drella zniekształcony został nieznacznie przez cyfrowy przesył, co jednak nie przeszkodziło w doznaniu mimowolnego dreszczu wdrapującego się po kręgosłupie kobiety. To przez miano, jakim zwracał się tylko do niej. Jego “siha”. W takich chwilach przypominała sobie, jak bardzo za nim tęskniła. Nie miała jednak czasu na przeklinanie po raz kolejny choroby, która wymusiła na Thanie Kriosie pozostanie w szpitalu, z dala od niej. Zmusiła się do powrotu do rzeczywistości i wysłuchaniu byłego podwładnego Normandii - Cytadela została zaatakowana. Wszędzie pełno żołnierzy Cerberusa, opanowali port.
- Jesteś bezpieczny?
- Nie. Musiałem uciekać ze szpitala przed ich komandosami. Ukrywam się w Prezydium, w jednym ze sklepów.
- A co z Kaidanem? Wydostał się? - musiała o niego zapytać. Czas może ich poróżnił, ale Alenko wciąż stanowił istotną część jej życia, czy tego chciała, czy nie. Biorąc pod uwagę fakt, że major porządnie oberwał podczas misji na Marsie pytanie było dodatkowo uzsadanione.
- Rozdzielili nas. Mówił, że musi chronić Radę. Ja zmierzam do głównej kawtery SOC.
- Dlaczego akurat tam?
- Zajęli ją, a to ona decyduje o czasie reakcji Słóżb Ochrony Cytadeli. Dopóki Cerberus utrzymuje kwaterę główną, kontroluje całą stację.
Kate szybko podjęła decyzję i wydała rozkaz pilotowi:
- Dobra, Joker, podleć z dala od portu, w pobliżu kwatery głównej SOC. Lądujemy promem.


Od tego wszystko się zaczęło. Niespodziewana misja, która pierwotnie miała być jedynie prostą rozmową z radnym. Misja, która przeistoczyła się w batalię o odzyskanie kontroli nad Cytadelą. Mechaniczne przedzieranie się w kierunku celu nie było łatwe, agenci Cerberusa mnożyli się niczym upierdliwe robactwo. Jakim cudem w tak krótkim czasie od “dezercji” Shepard TIM zdołał zebrać armię zdolną do bezpardonowego ataku na Cytadelę? Shepard nie zaprzątała sobie głowy dywagacjami na ów temat - to nie była odpowiednia pora. Prawdę mówiąc kolejne etapy walki z siłami Cerberusa pamietała prawie jak przez mgłę - obecnie jej myśli skupiały się na jednym: tak, zdołała uratować radnego - nie sama jednak, nie dzięki towarzyszącym jej Vakarianowi czy Vedze.
Dzięki Thane’owi.
Dotarcie do radnego nie było łatwe, przedzieranie się przez główną kwaterę SOC zabierało cenny czas, zdążyli jednak. Przez bardzo króką chwilę wydawało się, że wszystko jest w porządku, że Valern jest już całkowicie bezpieczny.


Jak złudne potrafią być minuty, jak wiele w ciągu ich trwania może się zmienić.


Kate nie zarejestrowała momentu pojawienia się zabójcy - nie znała go z jej krótkiego czasu walczenia pod naszywką Cerberusa, niemniej nie miała żadnych wątpliwości, że to nie był byle pionek w armii żołnierzy Człowieka Iluzji. Inny, choć wciąż odpowiednio sygnowany strój podkreślał indywidualność agenta, a cybernetyczne modyfikacje wyraźnie się odznaczały. Choć nie widziała twarzy ukrytej przez swego rodzaju cyfrową maskę zasłaniającą oczy, rozpoznała w jego wyglądzie cechy charakterystyczne dla chińskich korzeni. Poruszał się niezwykle zwinnie, tak zwinnie, że bez problemu zasłaniał się Valernem, trzymając go na muszce. Nie mogła strzelać ani użyć swych biotycznych mocy szturmowca - ryzyko zranienia salarianina były zbyt duże.
I wtedy do akcji wkroczył Thane. Odwrócił uwagę wroga od radnego, którego dzięki temu udało się  odsunąć od bezpośredniego zagrożenia. Krios i drugi zabójca wdali się w finezyjną i spektakularną, choć brutalną walkę. Kate klęła w duchu nie mogąc oddać czystego strzału ani użyć biotyki po raz kolejny...
Mogła tylko czekać na odpowiedni moment.
Nie nadszedł.

Krios - gdy posiadał jeszcze w pełnię sił - był śmiertelnym, naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. Zabójca idealnie wyszkolony w swym fachu, słynny i wzbudzający strach u tych, którzy mogli znaleźć się na jego liście. Shepard wielokrotnie widziała go w akcji i nie miała wątpliwości, że mało kto mógłby drellowi faktycznie zagrozić.
Tyle, że Thane umierał. W końcu nie bez powodu spędzał ostatnio lwią część czasu w cytadelskim szpitalu. Zaawansowany Zespół Keprala dla drellskiej rasy był wyrokiem śmierci, odbierającym powoli, lecz sukcesywnie siły.
I dlatego mimo wykorzystania elementu zaskoczenia Krios przegrał walkę nadziwaszy się w błyskawicznie wymierzone w niego ostrze broni przypominającą antyczny samurajski miecz.
A ona nie mogła zrobić nic, aby to zmienić.


Legendarna Shepard, zbawicielka do cholernego kwadratu, nie była w stanie ocalić tego, którego kochała.




Przyciszony głos Vegi przywrócił ją do rzeczywistości:

- Lola... Uratowałaś nie tylko Valerna, ale i resztę Rady. No, poza tym przeklętym zdrajcą, Udiną, ale jemu akurat się należała kulka. Odparłaś atak Cerberusa na Cytadelę. Nie bądź dla siebie zbyt surowa...

Poza gniewem poczuła coś jeszcze. Trudnego do sprecyzowania, szarpiącego ją w środku i wypychającego dziwną gulę w gardle. To był ten moment, kiedy jej emocjonalny pancerz zaczynał pękać z hukiem słyszalnym jedynie dla niej. Uniosła powieki i natychmiast poddźwignęła się do stojącej pozycji. Żołnierz poszedł jej śladem wstając z kucek.

James znów dostrzegł w spojrzeniu kobiety to samo, co wówczas - na Cytadeli, zaraz po walce Kriosa z Kai Lengiem. Chłód, nienaturalną metodykę działania. Tak, jakby wyłączyła w sobie wszystko to, co było w niej ludzkie. Znał ten wzrok z doświadczenia. Poczucie winy było ostatnim, co powinno teraz zaprzątać jej głowę... i właśnie dlatego zdecydował się na kolejny, jeszcze bardziej ryzykowny krok w prowokacji. Jeśli Shepard musi pozbyć się pewnego balastu, to lepiej, żeby zrobiła to tutaj, wśród swoich. Wystarczy, że on się popisał na Marsie podczas nieprzemyślanej szarży promem we wroga - co nie było ani mądre, ani bezpieczne. Biorąc pod uwagę fakt, że na polu walki komandor posługiwała się ryzykownym stylem walki typowym dla szturmowca... strach pomyśleć, jak ona mogła się zapędzić w wyniku złej oceny sytuacji. A co jak co, ale utrata Shepard nikomu nie wyszłaby na dobre.

Miał tylko nadzieję, że to co zamierzał zrobić nie odniesie odmiennego skutku od zamierzonego.
Nabrał powietrze głęboko w płuca i odezwał się:
- On i tak umierał, Lola...

Kate była pewna, że się przesłyszała. Że Vega nie sprowadził wszystkiego do hasła pod tytułem “to, co się tam wydarzyło, nie miało właściwie znaczenia”. Że nie stwierdził sekundę później, iż “przynajmniej na coś się przydał”. Niejasno rozumiała, że James prowadzi niebezpieczną grę, którą ostatecznie przegrała. Bo nie mogła nie zareagować.

A potem budowany tyle czasu, chwiejący się do tej pory emocjonalny pancerz rozpadł się wreszcie na kawałki. 
I straciła kontrolę.



Pierwszy na wierzch wypłynął zbyt długo tłumiony gniew barwiący jej zielone tęczówki błękitem - kolor jakże znany wszystkim korzystającym z biotycznych mocy.




***


- Majorze, myślę, że powinieneś udać się do hangaru promów.

Tym razem w głosie Jokera pojawiło się coś nowego. Zabrakło wcześniejszych żartobliwych nawoływań do zakładów dotyczących tego, kto wygra sparing czy też innych komentarzy na ów temat.

- Co jest? - zapytał przez radio Kaidan wstając jednocześnie z kanapy. Gdy pilot udzielał odpowiedzi, mężczyzna był już przy pokładowej windzie.
- Mamy problem.
- Czyżby Shepard przegrywała sparing? Boisz się o kasę, jaką na nią postawiłeś? - nie mógł sobie odpuścić ciętej ironii, szczególnie, że podejrzewał Moreau o jakiś rodzaj wybiegu, by zmusić go do powrotu na dół.
- O nie... nie. Wiem doskonale, na którego konia należy postawić - parsknął mimowolnie Joker, spoważniał jednak zaraz potem - Oczywiście, że wygrywa. Tyle, że jest naprawdę wściekła i zdecydowanie przestaliśmy mieć do czynienia ze sparingiem.
Kaidan uniósł brew do góry, ale nim zdążył zareagować, jego radio zatrzeszczało ponownie.
- Kaidan, nie widziałem jej jeszcze w takim stanie - dodał przyciszonym głosem Jeff -  Nawet po Horyzoncie... - urwał, odchrząknął i podjął wątek na nowo - Powinieneś tam zejść, bo albo rozniesie Normandię, albo Vegę. Kretyn niepotrzebnie ją dziś prowokował.
Alenko chcąc nie chcąc znieruchomiał na moment przy wciskaniu numeru pokładu na konsoli w windzie. Zdał sobie sprawę z tego, że pieprzony Horyzont zawsze będzie wracał do niego rykoszetem. Przez ułamek sekundy poczuł, jak wzbiera w nim gniew, ale szybko się od niego odciął. O swoich racjach i motywacjach będzie miał czas jeszcze rozmawiać, teraz trzeba było działać.
- Personel?
- Zajęty. Gdy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji, szybko przypomniały im się obowiązki.
- Reszcie przekaż, by zostali u siebie na stanowiskach. Ktoś zdążył zjechać na dół przede mną?
- Jeszcze nie. Ciebie pierwszego informuję o rozwoju wydarzeń, ale mogę...
- Nie. Im mniej, tym lepiej. Znasz ją.
Z radia dobiegło go ciężkie westchnienie.
- Witamy z powrotem na Normadnii, majorze. Powodzenia.

Kaidan jedynie parsknął z kpiną wychodząc z windy.





-------------

Nigdy tego nie robię, ale tym razem będzie wyjątek.
Dla Mary.

Zdolna cholero jedna, czekam na c.d. u Ciebie! ;)