VIII
“Proszę łaskawą boginię Arashu o jej boską protekcję nad Tobą – moim wojowniczym aniołem, moją Siha. Modlę się, by zapewniła Ci zwycięstwo w tej walce. By oświetliła Ci drogę przez nadchodzące ciemności. By dała Ci nadzieję, gdy wszystko wyda się stracone.”
Słońce paliło.
Pomarańczowy pył unosił się nad spękaną, suchą glebą o tej samej barwie.
Ze względu na fruwające drobiny w powietrzu zmuszeni zostali do wybrania pełnych hełmów z dodatkowymi filtrami i uszczelnieniem pancernych tkanin. Sama planeta zdawała się być bliźniaczo podobna do krogańskiej Tuchanki - tyle, że tutaj nieprzyjemny i ponury krajobraz nie był efektem powojennej destrukcji. Radioaktywne opary unosiły się co prawda, jednak przez swoje bardzo niskie stężenie nie stanowiły poważnego zagrożenia dla kogoś w pełnym opancerzeniu. Nawet bez hełmu można było przeżyć około doby bez większych reperkusji dla ludzkiego organizmu.
Adrenalina napędzała krew, przyśpieszone tętno niemal ogłuszało. Rozciagnęła usta w nieprzyjemnym uśmiechu nie zwiastującym nic dobrego. Wychyliła się nieznacznie zza skalnej osłony chcąc ocenić sytuację.
Przewaga wroga była niewielka; całe szczęście tym razem trafili na dość małą sforę pałętających się w okolicy zombie. Cybernetycznie zmodyfikowani martwi ludzie służyli Żniwiarzom za typowe armatnie mięso. Bezmózgie, dosłownie odarte z jakiegokolwiek człowieczeństwa istoty nie stanowiły szczególnego zagrożenia - pod warunkiem, że ich liczebność nie była znaczna. Przypominające pokraczne, wysuszone ludzkie truchła z błękitnymi nitkami światła pod skórą skupiły się przed wejściem do jaskini. Niczym zaklęte niewidzialną magią chwiały się nieznacznie, jak gdyby czekając na rozkazy.
Ich bezruch nie spodobał się Shepard. Wewnątrz groty było coś wartego uwagi Żniwiarzy, czuła to. I ta dziwna, zupełnie niepodobna do martwiaków cisza.
Komunikator umiejscowiony w jej hełmie zniekształcił mechanicznie głos Kaidana:
- Pani komandor, według sygnału alarmowego zaginiony oddział Przymierza, znajduje się... przed nami.
Skrzywiła się.
- Przypomnijcie mi, po jaką cholerę my tutaj w ogóle jesteśmy? - zapytała cierpko.
- Oddział Epsilon...
- To było retoryczne pytanie, poruczniku - przerwała niemal natychmiast wypowiedź Vegi - Ja rozumiem, że nie powinnam być wybredna jeśli chodzi o pozyskiwanie sojuszników i tak dalej, ale skoro nie dali znaku życia od tygodnia, to najprawdopodobniej już nie żyją. Bezsensownie tracimy tylko czas.
Zapadła wymowna cisza.
Kate dałaby sobie głowę uciąć, że mężczyźni sugestywnie wymienili spojrzenia za jej plecami. Wiedziała, dlaczego. Nie dlatego, że się z nią nie zgadzali co do ostatniego stwierdzenia. Żadne z nich nie spodziewało się odnaleźć żywego żołnierza. I też nie dlatego, iż myśl o utraconych towarzyszach broni była najzwyczajniej w świecie niemiła.
Nie.
Do tej pory w jej słowniku nie istniało określenie tracimy czas. Szczególnie, jeśli chodziło czyjeś życie. Tak zimne i wykalkulowane podejście było zupełnie do niej niepodobne.
Schowała się ponownie, bokiem przytulając się do kamiennej ścianki, za którą stała. Przeniosła wzrok na swoich strategicznie rozmieszczonych kompanów ukrywających się za podobnymi osłonami.
Nie widziała ich twarzy skrytych pod hełmami, ale nie miała wątpliwości, że byli zmęczeni. Ona była. Dotarcie do celu zajęło im ponad połowę dnia - a przecież Cortez wysadził ich tak blisko, jak się dało. Skan terenu z poziomu promu wykazał zadziwiająco liczne sygnatury piechotnych jednostek Żniwiarzy rozsianych w okolicy - byli zbyt nieregularnie rozmieszczeni, by móc niepostrzeżenie wylądować bliżej sygnału alarmowego. Głównymi siłami były przeważnie zombie, czasem kanibale i okazyjnie grasanci.
Nie podobała jej się ta misja. Przeczucie, że pakują się w coś paskudnego kazała jej zachowywać ostrożność i z tego względu angażowanie się do czynnej walki zredukowała do absolutnego minimum. Osobiście nie cierpiała tego typu podchodów, omijania i zachowywania dystansu - była szturmowcem i uwielbiała bezpośrednie konfrontacje. Czuła jednak, że czas na ryzykowne zagrania jeszcze przyjdzie.
Uniosła kącik ust do góry, zupełnie nieświadomie.
Starcia, których nie udało się uniknąć okazały się przynajmniej na tyle intensywne, że nie narzekała na głos.
- Dobra, panowie. Jesteśmy na półmetku, to ostatnia grupa. Przywitajmy się z chłopakami, wyłączmy ten cholerny sygnał i miejmy już to z głowy. Jestem głodna i marzy mi się prysznic - nasada nosa zmarszczyła się nieco, gdy na twarzy kobiety pojawił się nieprzyjemny, wojowniczy grymas zniecierpliwienia.
- Tentadora... - odezwał się James na wpół rozbawionym, na wpół rozmarzonym głosem. Kaidan mruknął coś niewyraźnie pod nosem.
Pierwsza ruszyła - zwyczajowo - Shepard. Nim oderwała się od ściany, na ułamek sekundy zamknęła powieki. Nabrała głęboko powietrza w płuca wyciszając się. Skupiając się. Wiedziała, że błękitne smugi otuliły jej ciało, a jej oczy przestały być zielone. Uniosła powieki i - jak zwykle - odniosła wrażenie, jakby czas zaczął zwalniać.
Kochała to uczucie. Kochała moc, jaką w sobie czuła i kochała dobrze wykorzystany element zaskoczenia. Nie, żeby martwiaki były w stanie go docenić.
Nieważne.
Z mściwym pomrukiem rzuciła się naprzód. Biotyczna szarża niemal natychmiast przeniosła ją do grupy zombiaków - Kate zdążyła jeszcze poczuć jakże znane jej charakterystyczne mrowienie, kiedy przenikała przez skalną osłonę. Było w tym doznaniu coś specyficznego - tak, jakby błękitna aura stawała sie przedłużeniem jej zmysłów, równie odczuwalna jak najzwyklejszy dotyk opuszkami palców.
Jej niespodziewany atak był na tyle silny, by trójkę najbliższych martwiaków cisnęło niczym szmaciane lalki. Gdy tylko Shepard wyszła z szarży, wybuch kriogeniczny Kaidana zamroził pobliską czwórkę zombi.
Kate była w swoim żywiole.
Niemal natychmiast ruszyła ku skutym lodem wynaturzeniom i z triumfującym okrzykiem wyskoczyła do góry tylko po to, by zaraz opaść na kolano z dłonią opartą przed sobą. Wybuch niebieskiej fali pomknął od kobiety w każdą stronę i roztrzaskał wątpliwej urody błyszczące rzeźby. Zwinnie podniosła się i odwróciła na pięcie, gotowa do konfrontacji z pozostałą - ostatnią już - dwójką martwiaków.
Rozległy się donośne, znane jej huki wystrzałów z porucznikowej broni i...
...było już po wszystkim.
Wyprostowała się i teatralnym gestem starła z naramiennika czarną posokę będącą pozostałością po jednym z martwiaków. Skrzywiła się, a jej obrzydzenie odbiło się w głosie.
- To zawsze tak śmierdzi. Fuj.
- Jakbyś trzymała dystans i - dla odmiany - potraktowała ich chociażby z fali uderzeniowej, nie wspominając już o normalnej broni... - zauważył cierpko Kaidan podchodząc wraz z Jamesem bliżej. Nie dokończył wypowiedzi, pozostawił ją w zawieszeniu - nie ulegało jednak wątpliwości, że z jakiś powodów był niezadowolony.
Kate uniosła brew do góry, czego oczywiście nie mógł zobaczyć ze względu na noszony przez obojga hełm. Oparła dłonie o biodra i przerzuciła ciężar ciała bardziej na lewą stronę.
- Majorze, czyżbyś miał zastrzeżenia odnośnie mojej taktyki?
- Pani komandor, czasem bardziej rozważne działanie jest korzystniejsze. Biorąc pod uwagę fakt, że nie wiemy, co nas jeszcze czeka do punktu zbiornego, zalecałbym większą powściągliwość i mniej brawury - kobiecie nie spodobał się szczególny ton, jakim wypowiedział jej rangę. Jak gdyby próbował jej dopiec, zirytowany, że powołuje się na łańcuch dowodzenia.
Zamrugała, zupełnie zaskoczona.
A potem poczuła irytację, która z łatwością mogła zmienić się w gniew.
- ...słucham? - wycedziła lodowato.
- Hombre, ważny jest efekt... - Vega spróbował się wtrącić, wyraźnie zakłopotany niespodziewanie dziwną, ciężką atmosferą, jaka zapadła. Wyglądało jednak na to, że żadne z pozostałej stojącej naprzeciw siebie dwójki kompletnie nie zwraca nań uwagi.
- Nadmiernie korzystasz z biotyki, Kate - stwierdził twardo Alenko. Wydawał się być zupełnie nieporuszony reakcją kobiety.
- To ja ten.. tego.. sprawdzę... - James nie sprecyzował, co dokładnie chce sprawdzić. Obrócił się na pięcie i odszedł kilka kroków dalej mamrocząc coś o cojones.
- Majorze - syknęła Shepard dość jednoznacznie podkreślając rangę mężczyzny stojącego przed nią - Jakoś do tej pory nie kwestionowałeś mojego stylu walki, ani też wydawanych przeze mnie rozkazów. To po pierwsze. Po drugie - chciałabym ci przypomnieć... majorze... że póki co samej walki jako takiej nie mieliśmy specjalnie wiele. Zatem, moje pytanie brzmi - o co ci do jasnej cholery chodzi, Alenko?
Kaidan milczał dłuższą chwilę. Napięcie stało się niemal namacalne - oboje byli świadomi faktu, że ich krótka konwersacja w niespodziewany sposób przeniosła się na zupełnie inny, osobisty wymiar. Gdy mężczyzna wreszcie otworzył usta, aby odpowiedzieć - przerwał mu nieoczekiwany dźwięk. Głuchy, głęboki warkot wprawił ziemię w krótkie, lecz wyczuwalne drżenie.
Kolejne wydarzenia potoczyły się w mgnieniu oka.
Równie nieprzyjemny, co zaskakujący odgłos nasilił się. Kate stała tyłem do jaskini, jednak na stłumiony i ostrzegawczy okrzyk zaskoczenia stojącego przed nią Alenko odwróciła się natychmiast dobywając ulubioną Szarańczę VII. Nie była jednak przygotowana na porażający pisk, znacznie głośniejszy od tych wydawanych przez banshee. Pistolet maszynowy bezwiednie wypadł z jej dłoni, te zaś uniosła i przyłożyła do hełmu na wysokość uszu. Jej tarcze pancerza zamigotały, błysnęły silniej i z nieprzyjemnym zgrzytem wyładowały się. Na zewnętrznej warstwie przezroczystej osłony hełmu pojawiły się delikatne rysy, a podłączona elektronika wyraźnie zaczęła szwankować: interfejs HUD’a zaczął mrugać, wyświetlać bezsensowne zlepki tekstu i bezskutecznie namierzać potencjalny cel do ataku.
Shepard zachwiała się kompletnie oszołomiona. Odczuwane zawroty głowy i mdłości zupełnie ją zdezorientowały. Na wpół świadomie zdawała sobie sprawę, że ów porażający skowyt jest winien wszystkiemu, co się z nią działo. Wibrujący wrzask zaczął bardzo powoli tracić na natężeniu, co jednak nie przyniosło spodziewanej ulgi. Komandor poczuła się tak, jak gdyby na jej potyliczną część głowy wywarto ogromny, bolesny nacisk. Niemal w tym samym momencie charakterystyczne błękitne płomienie otoczyły jej ciało w biotycznym samozapłonie - nie uczyniły jej krzywdy, lecz wywołały niekontrolowaną szarżę przenosząc kobietę do wnętrza jaskini.
Z bolesnym okrzykiem pełnym zaskoczenia upadła na jedno kolano. Zamroczona z trudem zmusiła swoje ciało do powstania i chwiejnego półobrotu, by spojrzeć na swoich podwładnych.
Ultramarynowe elementy pancerza Alenko nieregularnie powlekały błękitne pasma biotycznej bariery. Mężczyzna klęczał i również trzymał się za hełm. Nawet z tej odległości Shepard mogła dostrzeć, że i jego HUD kompletnie oszalał. James zdawał się być w najlepszej formie - elektronika jego pancerza co prawda też wydawała się szwankować, ale jako jedyny stał dość pewnie na nogach.
Czas wydłużył się.
Świat zdawał się zwalniać swój bieg - wrażenie nie tak zupełnie obce dla szturmowca. Przypominało to, jakie odczuwała przy wchodzeniu w szarżę - tyle, że obecne trwało nieporównywalnie dłużej. Serce kobiety niemal podeszło pod gardło.
Dźwięk tracił na sile.
Kate widziała, jak Vega rzuca się w kierunku jaskini, w jej kierunku - jego ruchy były jednak przedziwnie ociężałe i nienaturalnie powolne. Bariera Kaidana znów zamigotała, lecz nie wyładowała się - Kate przypuszczała, że wrzask stracił swój zasięg i tym samym destruktywną moc. Mężczyzna zaczął wstawać poruszając się przy tym równie mozolnie, co porucznik.
Ból u podstawy czaszki nasilił się.
Skowyt zanikał, zamiast niego pojawił się inny, głęboki ton.
Czas przyśpieszył.
Niski dźwięk przeistoczył się w głos James’a. Trudno było zrozumieć sens tego, co krzyczał, gdyż interkom trzeszczał niemiłosiernie, wyraźnie uszkodzony. Porucznik biegł i jednocześnie wskazywał coś ponad głową kobiety - ta zaś uniosła bezwiednie głowę w stronę wskazanego kierunku. Liczne skalne rogi umiejscowione na sklepieniu wejścia dygotały - Shepard przez niekontrolowaną szarżę prawdopodobnie naruszyła strukturę ich podstawy.
Kwestia sekund.
Głośne trzaski zagłuszyły dźwięki otoczenia, a sklepienie zdawało się odrywać płatami i chybotliwe rogi runęły w dół. Kate instynktownie uniosła dłonie do góry w pierwotnym odruchu ochrony - próbowała rzucić impulsem biotycznym by utrzymać chociaż część zagrożenia w górze. Zapłonęła błękitem jedynie na ułamek sekundy, ból głowy stał się nie do zniesienia i... biotyka odmówiła jej posłuszeństwa zupełnie znikając, pozostawiając nasilające się mdłości. Z przerażeniem dostrzegła, jak skalne kawałki mkną ku niej - i co najgorsze, kobieta kompletnie nie mogła się ruszyć.
“Czyli tak właśnie będzie wyglądała moja śmierć?” pomyślała mimowolnie z nagłym, zaskakującym spokojem.
Błękit znów zapłonął i niemal w ostatnim momencie utrzymał część bezpośredniego niebezpieczeństwa. Reszta spadła w dół i fragmentarycznie roztrzaskując się o podłoże częściowo zasłoniły wejście jaskini. Kate zaś jak zahipnotyzowana obserwowała niepewne pole masy okalające rogi wiszące nad nią. Zdążyła jeszcze przenieść spojrzenie na majora.
Chwiał się, lecz stał. Rękę miał wyciagniętą do przodu, a charakterystyczna barwa płonęła mglistą, niestabilną aurą wokół niego. W mgnieniu oka Kate zdała sobie sprawę z faktu, że Alenko przekracza granice własnych biotycznych możliwości - niewiele mniej nadwyrężonych, co jej.
I czas się skończył.
James nie zdążył dobiec, zabrakło mu ledwie kilka sekund.
Kaidan opadł z sił i nie był w stanie dłużej już utrzymywać skał w powietrzu.
Jedyne, co mogli zrobić, to bezsilnie patrzeć, jak sklepienie opada na Shepard, a wyrzucone chwilę potem resztki roztrzaskanych rogów zasypują wejście do jaskini.
A potem była cisza.
Głucha, niespodziewana.
I martwa.